poniedziałek, 31 października 2016

11. Strach

Izumo

Ren był wściekły. Te małe, śmieszne badziewie zaatakowało jego?! Co ten Yomei sobie myśli wysyłając takie tałtajstwo na przyszłego Króla Szamanów i potomka rodu Tao?! Już on mu pokaże...
Pokaże, ale dopiero jak się zbierze z ziemi, bo jak na razie słabo mu to wychodzi - co spróbuje, to jakiś duszek znów go atakuje i nie pozwala. Nerwowymi ruchami zaczął wyplątywać miecz z ubrania. Dość niefortunnie owinął się w płaszcz i wydobywając ostrze Ren usłyszał dźwięk rozcinanej tkaniny. Cóż, lepiej to niż skóra, ale nadziwić się nie mógł swojej niezręczności. 
W końcu poderwał się, wykonał Szybkie Tempo... I w sama porę, bo zdołał tym samym uratować Mantę. Horo okazał się większym kretynem niż Ren zakładał i atakował nie patrząc kogo i gdzie, a w efekcie Oyamada prawie oberwał.
- Oj, sorki, Manta!
- So... Sorki?! Nie no... Nic się nie stałooo...
- Kretyn. Patrz, co robisz nim nas pozabijasz, bo wtedy sam cię wykończę!
Tao przygotowany i z bronią nie był przeciwnikiem dla duszków, więc kilka ataków później było po walce. Poza płaszczem Rena i rozbitym kolanem Horo, którego zupełnie przypadkiem w trakcie ataku nie zauważył Tao, obrażeń nie było, jednakże dalej poruszali się już ostrożniej, uważnie rozglądając dookoła. Nikt nie chciał być po raz kolejny zaatakowany z zaskoczenia. W końcu dotarli na miejsce bez kolejnych niespodzianek.
Yomei już na nich czekał stojąc w progu. Przyglądał się całej trójce jakby z lekkim rozczarowaniem.
- Czekałem na was, ale nie spieszyliście się.
- Bo zaatakowały nas twoje duszki, Yomei. Gdybyś ich nie wysyłał...
- Panie Tao, jest pan szamanem. Chce być Królem. Proszę wierzyć, z takimi manierami się pan nie nadaje, a z brakiem czujności, rozsądku i podstawowych umiejętności - widać to skoro tyle czasu męczył się pan z moimi duszkami - nie dożyje pan finału. Teraz proszę wejść, musimy porozmawiać.

Gdzieś w Europie

- Jesteśmy szamanami! Jesteśmy potężni i musimy dbać o Ziemię, a to oznacza, że dbamy o wszystko, co na niej jest. Wszystko, nie tak jak myśli ten Asakura, że tylko kwiatki i jelonki. Musimy dbać także o ludzi, a on i ci X-Laws, którzy zdają się mieć równie chore pomysły, nie rozumieją tego! 
Mówca na chwilę przerwał i przyjrzał si twarzom szamanów, którzy go otaczali. Niewielu znał osobiście, wiedział jednak, że nie są zbyt silni. Za to odwagi i poczucia przyzwoitości im nie brakowało i dlatego tu byli. Przyszli, by stawić opór potwornościom, jakie wyczyniają ci potężni - mordowanie niewinnych ludzi i szamanów było czymś niezrozumiałym. Niektórzy wierzyli, że razem nawet tak słabi jak oni są w stanie skutecznie stawić opór, inni po prostu chcieli zginąć w walce za coś co wierzą. Mówca wiedział, że wielu przyszło tu szukać ochrony, ale nie mógł im jej dać. Zaczynali to rozumieć, tym bardziej, że nie słychać o takich symbolach świata szamańskiego jak Yoh Asakura, Ren Tao czy inni walczący w Sanktuarium. Wiedział też, że wielu z obecnych zdezerteruje przy pierwszej okazji i przejdzie na stronę wroga, jeśli tylko ten da im szansę. A da, bo X-Laws nawraca na jakąś dziwną religię. Mimo to podjął przemowę na nowo. Jeśli choć część z nich będzie walczyć, to może jest szansa. Choćby malutka.
- Świetnie, Tony, gadasz i gadasz, ale co my właściwie mamy robić? - zapytał ktoś z tłumu. - Atak na siedzibę Wyrzutków już był i co? Nic, wymordowali wszystkich atakujących. Bez mrugnięcia okiem. Z radością, jak mówią.
- Jak mówią? Jasne, tylko trupy za wiele nie mówią, a o radości rozpowiadają same Wyrzutki. X-Laws chce wzbudzić w nas strach...
Robił co mógł, by odwrócić uwagę od konkretnego pytania: co robić. Sam nie wiedział, czuł tylko, że muszą się trzymać razem. A kiedyś może coś wymyśli lub pojawi się Yoh, Horo czy kto tam. Oni na pewno sobie ze wszystkim poradzą. Na pewno. 
Na pewno?

Siedziba demona

Demon był trochę zaniepokojony. Oczywiście, bardzo cieszył go rozwój wypadków - Wyrzutki wzięły się do pracy tak ochoczo, jak zakładał, śmierć plemienia Patch była jego drobnym i prywatnym powodem do radości, a niedawny huragan na Florydzie dowodził rosnącej potęgi Królowej. W zasadzie wszystko zgodnie z planem. 
Problem stanowił tylko Asakura. Demon był pewien, że szaman mógłby konkurować z diabłami pod kątem tajemniczości i knucia. Dotąd był pewien swojego wpływu na Hao i że ten grzecznie wykona, co do niego należy. Tymczasem Asakura jakoś ociągał się z przejęciem mocy Króla Duchów, co oznacza, że ktoś inny może to wykorzystać. Oczywiście, mit potęgi i niepokonalności Króla wciąż krąży wśród szamanów, ale ktoś w końcu będzie chciał pójść w ślady Hao. Przecież to nieprawda, że jest niepokonany a Yoh i spółka stanowią grupę najsilniejszych szamanów na świecie. Wciąż są tacy, którzy nie ustępują im siłą i umiejętnościami... Asakura powinien się  pospieszyć. 
Albo nie. Demon czuł, że nie najlepszym pomysłem jest dalsze ufanie Hao i pozwalanie mu na wszystko. Asakura był niepokojąco blisko zdrady i dogadania się z innymi nacjami zamieszkującymi Ziemię. Ta Harmanówna była szczególnie niebezpieczna i demon aż zgrzytał zębami ze złości na myśl, że czarownicy nie może się pozbyć. Te kobiety zawsze doprowadzały go do szału, zwłaszcza, że były pod szczególną ochroną i boską, i piekielną, zwłaszcza po tym cyrku z Inkwizycją.
Musi znaleźć kogoś odpowiedniego, by zastąpił Askaurę w przejmowaniu Króla. To konieczność, inaczej jeszcze ktoś zdoła namieszać i jego plan wezmą... Hm, diabli. Dosłownie. Tysiąc lat kombinowania pójdzie na marne, bo jakiś szaman okazał się takim kretynem, że nie chce zostać panem świata... Tylko jak znaleźć kogoś nowego? Pomysł o Wyrzutkach odrzucił niemal natychmiast - Hao za często się z nimi kontaktuje i na pewno coś by się wydało. Asakura musi wierzyć, przynajmniej trochę, że demon wciąż jest po jego stronie. Znalezienie kogoś nowego tak, by nie budzić czujności też łatwe nie będzie...
Cholerny Asakura. Demon żałował, że tak go wyuczył wszystkiego, ale przecież wciąż mia kilka asów w rękawie...

Gdzieś w Europie

Ludzie z niedowierzaniem oglądali wiadomości. Co chwilę pojawiały się nowe komunikaty o atakach na małe miejscowości w różnych częściach świata. Łączyło je tylko to, że wykonywane były przez ludzi w białych mundurach, a większość mieszkańców umierała. Większość, bo małe dzieci ci ludzie często zabierali, kilku osobom udało się na czas uciec lub dziwna grupa z niewyjaśnionych przyczyn darowywała im życie. 
Ludzie wciąż nie wierzyli w to, co się dzieje, ale zaczynali się bać. Czuli, że niezależnie od tego kim są ci biali, są niepokonani - nawet rządy nie podjęły jeszcze żadnych działań by z nimi walczyć, nie było żadnych oświadczeń, zaleceń - nic. Jakby nic się nie działo.
A przecież się działo. Ludzie coraz częściej myśleli o tym, kiedy przyjdzie kolej na nich. Bo przecież mogła, nie było żadnego sensu w tych mordach. Po cichu myśleli, że w sumie ci terroryści znani dotąd nie byli tacy źli. Przynajmniej wiadomo było o co chodzi.
Ludzie kulili się po cichu w domach, bojąc się zapalić światło. Wielu z nich myślało o ucieczce z miasta z samego rana. Wydostać się, schować gdzieś na pustkowiu, przeczekać... Przecież to nie może trwać wiecznie i nikt nie może wymordować całej ludzkości. Nawet Hitler nie był tak zły. Nie może o to chodzić. 
Prawda?

Obóz Hao

- Anna. Jak miło. Cóż mogę dla ciebie zrobić?
- Przecież wiesz po co przyszłam. Dostałam twoją wiadomość.

~~~~~
Wcale nie mam miesięcznego opóźnienia. Skąd ten pomysł...?
A poważnie - przepraszam, październik nie jest dobrym miesiącem. Kolejne będą gorsze, zwłaszcza, że jak wychodzę przed ósmą, tak wracam koło 20 i szykuję się na następny dzień zajęć, więc czasu mało. Stąd: nie mam pojęcia kiedy będzie kolejny rozdział, na razie mam tylko konspekt.

sobota, 17 września 2016

10. Dom

Siedziba Wyrzutków

Hao był trochę zaskoczony tak szybką reakcją szamanów. Jasne, wiedział, że nie pozwolą ot tak wymordować całej ludzkości i wielu spośród siebie a działania Wyrzutków nie znajdą poparcia. Spodziewał się jednak, że zorganizowanie się zajmie im więcej czasu, zwłaszcza, że grupa jego braciszka jest rozbita, a poza nimi nie widział żadnego potencjalnego zagrożenia. Widać trochę nie docenił innych szamanów, ale nie zamierzał się tym przejmować. W końcu atak na siedzibę Wyrzutków to problem Wyrzutków. On tylko zabiera brata, bo chyba jednak nie będzie tu dość dobrze pilnowany i wraca do obozu.
- Poradzicie sobie jak sądzę? - zapytał.
- To tylko słabi szamani. Wielu z nich nawet nie dostało się do Dobie, więc zaraz ujrzą światło lub pochłonie ich ciemność.
- Dobrze. Zabiorę Yoh, nie musi być tak kuszony, by nawiązać z kimś kontakt i uciec.
Nie czekał już na odpowiedź Wyrzutków, którzy dołączyli do walki. Tylko Jeanne wciąż stała na schodach obserwując bitwę. Hao zauważył, że jest jej przykro - nie chciała, by szamani ginęli nie doświadczywszy łaski.
- Braciszku, zabieramy się stąd - powiedział wchodząc do pokoju Yoh.
- Czyżby jakieś problemy? Coś jakby plan się nie powiódł?
- Bez przesady, to tylko grupa nie rozumiejących i zbyt słabych, by mogli przetrwać w moim Królestwie. Zbieraj się! Gdzie masz broń?
- Nie mam i nigdzie się nie wybieram.
- Jak nie masz? - Hao aż drgnął ze zdziwienia. - Przecież miecz... Gdzie Amidamaru?
- Miecz został w Tokio, Amidamaru też. Nie widziałem go od tamtej pory. Trochę smutno, że mnie nie szukał, ale w sumie tak jest lepiej.
- Świetnie, znajdziemy ci bardziej sensownego ducha. Kiedyś.
Widząc, że Yoh nie zamierza się ruszyć z łóżka Hao postanowił sam do niego podejść i się teleportować. Na miejscu wprawdzie czeka jego braciszka nieprzyjemne lądowanie na ziemi, ale może to go nauczy słuchać starszych...
Nie mógł powstrzymać złośliwego uśmieszku.

Pociąg na trasie Tokio - Izumo

Jednostajny stukot kół pociągu zawsze usypiał Mantę, ale teraz nawet on nie pomagał. Oyamada martwił się i nic dziwnego, w ciągu ostatnich paru dni tyle się wydarzyło. Zniknięcie Yoh i wieść, że jest przetrzymywany przez X-Laws była przerażająca. Martwił się, co ci wariaci zrobią z jego przyjacielem, tym bardziej, że nie mógł zapomnieć przeżyć związanych z Bramą Babilonu. Jeżeli coś takiego zrobią jeszcze raz to będzie to chyba najokropniejsza...
Nie, to nie będzie najokropniejsze, co zrobili, pomyślał patrząc na śpiącego Horo. W końcu wymordowali całą wioskę i pewnie jeszcze wiele innych wymordują, jeśli nikt ich nie powstrzyma. Póki co nawet Renowi nie przyszło do głowy by atakować. Tao też martwił się o Yoh i nie chciał ryzykować, że Wyrzutki go zabiją. Tym bardziej, że nie wiadomo, co z Amidamaru, który również gdzieś zniknął. Mieli nadzieję, że jest z Yoh, w końcu szaman zabrał ze sobą broń, ale pewności nie było.
Horo był kolejnym powodem do zmartwienia Manty. Wyglądał jak własny cień. Zmęczony, obolały i zmartwiony. Nic dziwnego, stracił całą rodzinę, przyjaciół, znajomych... Nie wiadomo, co dalej zrobi i gdzie się podzieje. Tao z pewnością mu pomoże, oni wszyscy mu pomogą, ale nikt nie zwróci szamanowi rodziny. 
Komórka Manty zadzwoniła. Na wyświetlaczu pojawił się komunikat Tata. Oyamada westchnął i odrzucił połączenie. Wiedział, że ojciec będzie się martwił, ale jak wyjaśnić mu, że musi pojechać do domu przyjaciela, którego tam nie ma, by go ocalić? Jego ojciec i tak był już wściekły i wiedział za dużo. Manta zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś zobaczy dom, skoro teraz z niego ucieka a świat najwyraźniej postanowił się skończyć.
I pomyśleć, że na dodatek gdzieś tam pewnie kryje się jeszcze Hao Asakura, który nawet nie zaczął realizować swojego wariackiego polanu.

Obóz Hao

Zderzenie z ziemią wyrwało jęk z ust Yoh. Nie spodziewał się tego, podobnie jak zastąpienia widoku białego sufitu czystym wieczornym niebem.
- Ależ wstawaj, braciszku. Nie ma się co wylegiwać, dzień jeszcze trwa, Słońce całkiem nie zaszło. Uwaga wszyscy! - zwrócił się do swoich uczniów, którzy zaczęli się zbiegać na widok Mistrza z towarzyszem. - Yoh będzie w najbliższym czasie naszym gościem. Zaraz znajdziecie mu wolny namiot i pięciu z was stale będzie dotrzymywać mu towarzystwa. Nie powinien robić nic głupiego - spojrzał na brata - bo martwi się o przyjaciół, ale musicie przyznać, że tak niecodzienny gość zasługuje na szczególne traktowanie. Zaraz ustalimy kto i kiedy dotrzyma mu towarzystwa, przecież biedak nie może się czuć samotny i opuszczony przez przyjaciół na całą wieczność.
Yoh przyglądał się bratu z nienawiścią. Nie spodziewał się wolności, ale przydzielenie mu straży na całą dobę i grożenie jego przyjaciołom było przesadą. Za pierwszym razem zrozumiał aluzję, nie trzeba mu co chwilę przypominać.
Chociaż trzeba przyznać, że trochę się wahał - może jednak warto zrobić coś głupiego? Jego przyjaciele z pewnością sobie poradzą, są silni. A jeśli nie... Czy to powód by cierpieć za nich? Znów? Przecież nie byli dość silni, by pokonać Hao, zmuszali go do bratobójstwa...
Tylko nic głupiego nie może zrobić bez Amidamaru i broni. Chyba.
- Nie kombinuj, Yoh. Sam wiesz, że to głupie. Po prostu się przyzwyczajaj i witaj w nowym domu. Jak chcesz, to możesz brać udział w treningach moich uczniów. Nie zaszkodzi ci... Oczywiście tych, które nie wymagają ducha, skoro go nie masz.

Izumo

- A więc to jest to słynne Izumo? - spytał Ren. - Jakoś mało strzeżone. Wujek by tego tak nie zostawił.
- Asakurowie kiedyś byli jednym z najpotężniejszych rodów - odpowiedział Manta. - Teraz jednak jest niewielu szamanów, jeszcze mniej chce się szkolić, wolą się wtopić w tłum ludzi i zapomnieć o tym wszystkim. Życie szamana jest dziś trudne, łatwo zostać uznanym za wariata i dlatego posiadłość jest raczej pusta, ale nie niestrzeżona. Uważaj, bo Yomei lubi...
Trzask i głuche łupnięcie przerwało wypowiedź Manty. Szybko odwrócił się, ale jedyne co zauważył, to leżącego na ziemi Horo. 
- E... Nic ci nie jest?
- Nie. Tu było coś...
- Akurat - przerwał mu Ren. - Resztki inteligencji ci wypadły i potknąłeś się o nie.
- Nie! To naprawdę...
- Racja, ty nawet resztek nie miałeś.
- Ren!
Tao drgnął, bo w głosie Horo nie brzmiał gniew, którego się spodziewał, a ostrzeżenie. Szybko rozejrzał się, ale zareagować nie zdążył i już po chwili leżał obok przyjaciela.
- To co mówiłeś o tych resztkach inteligencji?
- Chłopaki... To duszki, Yomei je wysyła.
- To dlaczego ciebie nie ruszają?
- Po co? To was sprawdza i to wy jesteście potencjalnym zagrożeniem. Lepiej się ogarnijcie!

czwartek, 1 września 2016

9. Bracia

Siedziba Wyrzutków

Yoh nie mógł uwierzyć, że brat stoi przed nim. Wiedział, że żyje, ale tutaj się go nie spodziewał. Myślał, że Wyrzutki walczą z Hao, ale skoro ten stoi tu zadowolony i wolny, to znaczy, że... Czy to może znaczyć...? Przecież...
- Zaskoczony? - spytał Hao. - Mam mały układ w Wyrzutkami, nasz cel jest ten sam... Ale coś nie cieszysz się na mój widok, braciszku.
- Przecież wy byliście wrogami.
- Pozornie - Hao przeciągnął się i usiadł w fotelu - może usiądziesz? Porozmawiamy.
- Nie mamy o czym. Powinieneś nie żyć.
- Ty też, ale jakoś ci się udało. Nauczyłeś się od mnie paru sztuczek, co? Teleportacja? Na pewno jeszcze coś, co odkryjesz kiedy się ogarniesz i zregenerujesz furyoku. Wtedy zrozumiesz wszystko i zmądrzejesz.
- Doprawdy? Uważasz, że każdy, kto nie popiera twoich poglądów musi zmądrzeć?
- Lub umrzeć, ale ty zmądrzejesz. Usiądź, Yoh. 
Askaura przez chwilę się wahał, ale uznał, że dłuższe upieranie się przy staniu jest dziecinne. Walczyć też nie ma sensu, Hao pokonałby go w kilka sekund. Usiadł na krześle przy biurku, tak daleko od brata, jak to możliwe.
- Po co przyszedłeś? - spytał.
- Dotrzymać bratu towarzystwa. Porozmawiać. Z ciekawości. Powiedz mi... Co się stało z twoją teorią o dobru w każdym człowieku? Że trzeba dawać mu szansę, że nie wiadomo, co spowodowało to, jaki się stał?
Było to ostatnie pytanie, jakiego młodszy z bliźniaków się spodziewał. Przez chwilę wpatrywał się w Hao, jakby zastanawiając się skąd to pytanie i czy jest sens cokolwiek mówić. W końcu zdecydował się na krótką odpowiedź.
- Nic. A co miało się stać?
- Już jej nie wyznajesz? Czy uznałeś, że do mnie się nie stosuje?
- Hao... Chcesz wybić ludzkość. Całą. To miliardy istnień. Naprawdę nie obchodzi mnie co tobą kieruje, chcę to powstrzymać. Chcę żeby świat istniał. Sorry, byłem w twojej głowie, wiem, co się tam dzieje i nie mogę na to pozwolić. Nawet jeśli wtedy się zawahałem.
- To trochę wybiórcze. Może jest inny sposób, by mnie powstrzymać?
- A jest?
- Nie.
Yoh machnął ręką jakby chciał powiedzieć sam widzisz. Nie miał pojęcia do czego to ma prowadzić, ale chwilowe osłupienie, które wywołało pojawienie się brata zaczynało mijać, zastępowane przez gniew. Co Hao sobie myślał? Że będą tak sobie siedzieć i uprzejmie gawędzić? Po tym wszystkim? Może jeszcze herbatkę wypiją i zjedzą ciasteczka? Yoh wiedział, że sam bez winy nie jest, ale i tak podziwiał bezczelność brata.
- Wiesz, też kiedyś wierzyłem w dobro w każdym, a potem dostrzegłem, że to tylko myślenie życzeniowe. Wyrzutki nadal wierzą. Masz z nimi więcej wspólnego niż ci się wydaje. Ze mną też i chyba to cię najbardziej przeraża - to jak łatwo przyszło ci dojść do wniosku, że nie każde życie jest tyle samo warte a zabicie jest całkiem niezłym rozwiązaniem problemu. Prostym i ostatecznym. Nie przecz, przecież słyszę twoje myśli. Boisz się, że ostatecznie stajesz się taki jak ja. To nieprawda, jeszcze nie. Yoh, masz szansę być kimś. Być potężny. Ale sam jej sobie odmawiasz nie przyznając się przed samym sobą do tego, do czego jesteś zdolny. Udawaj przed innymi jeśli ci to sprawia przyjemność, ale nie zapominaj, że masz bezwzględną naturę. Znam ją równie dobrze, co ty, braciszku. Przecież byłem w twojej głowie i, w przeciwieństwie do twoich krótkich odwiedzin w mojej, ja jestem tam cały czas.
To nie były miłe słowa dla Yoh, ale nie mógł im zaprzeczyć. To nie tak, że bawiła go śmierć innych. Nie był zły i okrutny. Nie przypominał Hao i nie chciał się stać taki jak on. Czasami jednak nie potrafił zachować zwykłego optymizmu. Może dlatego, że nie był dla niego zwykły? Przecież przez tyle lat był samotny, odrzucony przez grupę rówieśników. Potem poznał Mantę, Amidamaru i całą resztę grupy i świat pojaśniał. Wtedy rzeczywiście uwierzył, że życie może być piękne. Uznał, że jego dotychczasowe życie było czymś w rodzaju próby i na nowych przyjaciół musi po prostu zasłużyć. Później Turniej przerwano, oni się rozjechali a on znów został sam. No, nie całkiem. Przecież była jeszcze Anna i wyrzuty sumienia, doskonałe towarzystwo.
Wraz ze zniknięciem optymizmu znikła również jego sympatia do ludzi i wiara w nich. Przecież jedyne, co dotąd powodowała, to straszne poczucie zawodu, jak z odejściem Lyserga. Wtedy po raz pierwszy zrozumiał, że nie każdemu potrafi pomóc i nie każdy chce pomocy.
A Ren? Może trochę się zmienił, ale przecież w gruncie rzeczy pozostał taki sam. Zabiłby bez wahania każdego, kto wszedłby mu w drogę.
Dlatego Yoh teraz milczał. Wiedział, w głębi serca chyba zawsze to czuł, że w końcu nadejdzie taki dzień, w którym sobie uświadomi, że nie jest dzieckiem a ludzie nie zawsze zasługują na kolejną szansę. A gdy to nastąpi, to nie będzie miał litości. Świat dla niego jej nie miał.
- Milczysz - zauważył Hao. - Czyżbym aż tak cię poruszył? Cóż, więc sobie pójdę, chociaż czas na mały test. Jest jeszcze ktoś, na kim ci zależy? Choć trochę? Czy czujesz się tak opuszczony, że wszystkich masz gdzieś? Mam nadzieje, że nie, bo kilku twoich przyjaciół chętnie widziałbym po swojej stronie, a tylko od ciebie zależy, czy przeżyją. Bądź grzeczny, Yoh, nie wychylaj się, nie drażnij X-Laws. Wtedy nic im się nie stanie. W ramach ostrzeżenia: Pirika nie żyje.

Londyn

W Londynie deszcz stukał w szyby i ściekał po nich gęstymi strużkami. Padało już od kilku dni i nic nie wskazywało na to, by pogoda miała się wkrótce zmienić. Przeciwnie, prognozy pogody mówiły o tym, że jeszcze bardziej się pogorszy. Anna nie mogła się zdecydować, czy podoba jej się to ze względu na zaistniałą sytuację - bliski koniec świata i śmierć wielu osób powinny być opłakane przez naturę - czy wkurza zimnem i wilgocią, przed którymi nie ma jak się bronić. Najchętniej wróciłaby do Japonii, ale miała tu kilka spraw do załatwienia. Do domu prędko nie wróci, to byłoby niebezpieczne.
Gdy ktoś otworzył drzwi kawiarni można było usłyszeć dzwonienie potrąconych dzwonków wietrznych. Dziewczyna, która weszła szybko poprosiła o kawę i podeszła do stolika Anny.
- Witaj, Anno.
Blondynka odstawiła kubek herbaty, o który grzała dłonie i przyjrzała się dziewczynie siadającej na przeciw niej. Wysportowana opalona brunetka, wygodne i niekrępujące ruchów ubranie, pod którym coś chowa, pewnie broń, trochę zniszczone i pokaleczone dłonie, wysoki poziom furyoku... Pasuje do profilu, ale jej nie rozpoznawała.
- Jesteś on niego? Nigdy cie nie widziałam.
- Oczywiście, że od niego. Przecież nie jestem twoją fanką!
Kyoyama prychnęła. Może i fanką nie jest, ale być powinna. Wkrótce zresztą pewnie będzie, albo pożałuje.
- Świetnie. Masz coś dla mnie? - zapytała.
- Tak, tak, już ci daję...
Brunetka zaczęła szukać czegoś w plecaku, wyrzucając przy okazji na stół jakieś papierki i mnóstwo typowo babskich drobiazgów. Anna patrzyła na to z politowaniem - jak można mieć taki bałagan i nie móc znaleźć czegoś, co dostało się od niego?
- Jest! Proszę. A tak w ogóle, to jestem Eva.
- Mhm, świetnie.
Anna, zajęta otwieraniem koperty, już nie zwracała na nią uwagi. Na kartce w środku było tylko kilka zdań, ale jakże dobrych dla niej. Udało się, choć nie myślała, że będzie tak łatwo.
- Więc to wszystko? - zapytała brunetkę. - Skoro tak, to już pójdę, Ivo.
- Evo.
- Nieważne. - Kyoyama chwyciła płaszcz i wyszła w deszcz.
Dobrze, że Yoh zaczął mądrzeć. Jeszcze nic straconego, myślała wychodząc.

Siedziba Wyrzutków

Wizyta u brata była dla Hao tylko pretekstem, by pojawiać się w siedzibie Wyrzutków. Tak naprawdę chciał porozmawiać z Jeanne i Marco, a inne powody nie przychodziły mu do głowy. W każdym razie nie takie, by nie budziły podejrzeń w demonie.
- Dbajcie o niego, nie jest głupi i może kiedyś się ogarnie - powiedział do dowódców organizacji, siadając w fotelu w salonie.
- O ile zdąży - odpowiedział Marco. - W końcu każdy, kto się nie nawróci będzie musiał zginąć...
- A Yoh jest na dobrej drodze, czuję to. Zaczął dostrzegać ciemność w otaczającym go świecie. Teraz wstąpienie na drogę światła jest tylko formalnością.
- To świetnie. - Hao jakoś nie był zachwycony tego typu gadaniem Jeanne. Współpracował z nią, ale te poglądy religijne były czymś, czego nawet on nie potrafił w pełni zaakceptować. - Zastanawiam się, jak wam się podoba nasz układ z demonem.
- Och, świetnie. Już przystąpiliśmy do realizacji naszego planu, ty zdaje się wkrótce ruszysz po Króla?
- Tak, ale...
Nie dane było mu skończyć. Przy drzwiach wejściowych rozległ się huk jakby coś wybuchło. Wyrzutki ruszyły tam biegiem, a Hao za nimi. Miał złe przeczucia i się nie pomylił - dom był oblężony.

Tokio

Ren był wściekły. Wiedział, że X-Laws są zdolni do wszystkiego, ale porwanie Yoh mu się nie mieściło w głowie. To grożenie Mancie, nawet wymordowanie wioski było czymś, czego się po nich spodziewał - w końcu to wariaci, a grożenie zdaje się być ich hobby. Jednak Yoh... No, to był szczyt wszystkiego. Co dalej, może jeszcze jego, Rena Tao, porwą i zamkną w jakiejś piwnicy? A Annę porwał drugi Asakura, uwięził w wieży i wkrótce poślubi?
- Eee... Ren? - Manta w końcu odważył się odezwać. Odkąd kilka godzin temu powiedział o spotkaniu z Wyrzutkiem, Tao chodził po pokoju jak szalony. Zatrzymał się tylko dwa razy - raz, gdy zadzwonił spanikowany Horo z prośbą o ratunek, na co Tao załatwił mu lot do Tokio, drugi raz gdy zadzwoniła Jun z informacją o ataku na wioskę. Oyamada od zawsze wątpił w rozsądek Rena, ale teraz jego obawy się pogłębiły.
- Tak, Manta?
- Może byś usiadł? Zrobię herbatę czy coś...
- Herbatę?! Nie, lepiej wymyśl jak odbić Yoh! I zabić Hao! Znaleźć Annę!
- Annę? To trzeba zadzwonić do Lyserga. A Yoh i Hao... No... Może pojedziemy do Izumo? Dziadek Yoh może będzie coś wiedział.
Ren się w końcu zatrzymał. Izumo? Yomei? To wcale nie takie głupie, światowej sławy szaman zawsze może coś poradzić...
- No dobrze, pojedziemy tam z lotniska, jak odbierzemy Horo. Tylko nie myśl, że proszę o pomoc. Chcę tylko lepiej poznać tego sławnego Asakurę i sprawdzić, czy na pewno jest tak silny, jak mówią. Na pewno nie dorówna Tao, zresztą niewiele miał do powiedzenia ostatnim razem.

---
Jakoś tak jaśniej się ostatnio zrobiło, to trzeba dodać tajemnic xD
Przepraszam, ale wcięcia akapitowe żyją mi własnym życiem i chwilowo nie wiem co z tym zrobić. Kolejny rozdział za dwa tygodnie.

czwartek, 18 sierpnia 2016

8. Sojusz

Kilka lat wcześniej (Hao)

Hao Asakura już 500 lat temu zaplanował, że w kolejnym wcieleniu sam sobie stworzy wroga, a demon przyznał, że to dobry pomysł. Wróg musiał być takim, z którym da się dogadać, żeby był groźny kiedy i jak trzeba oraz żeby móc go kontrolować. Wydawało się to bardzo dobrym pomysłem, bo jeśli wszyscy będą znali wrogów Hao, to nie będzie im się chciało go atakować, a jeśli już, to będą dołączać do tej znanej grupy (bo dobrze żeby to była grupa, zbierze więcej niechętnych mu). To musiał być ktoś bystry, bo będzie musiał przekonać świat, że z nim walczy, ale że są i gorsze rzeczy... Przy tym zdolności aktorskie musiałby być na najwyższym poziomie, do tego właściwa osobowość, która łatwo ulega obsesjom...
Właśnie kiedy ponownie rozważał ten plan poznał Marco.

Kilka lat wcześniej (Marco)

Dobry Boże, ześlij na mnie swą mądrość i rozświetl ciemność, w której błądzę. Nie wiem, co robić. Twój świat, Panie, jest tak zepsuty. Miał być wspaniałym i idealnym miejscem, ale ludzie wszystko niszczą. Krzywdzą się, mordują, nie dostrzegają Twojej łaski i miłosierdzia. Tak bardzo chciałbym w Twoim imieniu naprawić wszystko i sprawić, że dobro zapanuje, ale, Panie, nie wiem jak. Sam nie mam dość sił. Ześlij Panie...
- Przepraszam, że przerywam panu modlitwę, ale czuję, że pan cierpi. Czy mogę pomóc? Mam na imię Jeanne.
Marco spojrzał na dziewczynę, która przy nim stanęła. Wydawała mu się tak jasna, że aż raziła w półmroku świątyni. Czy to możliwe, że jest odpowiedzią na jego modły?
- Przepraszam jeszcze raz, proszę, niech pan przyjdzie na spotkanie do kaplicy dziś o 18. Spotyka się tam grupa, która sobie pomaga... Pomożemy i panu.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że wkrótce zostanie członkiem znanej na całym świecie grupy zwanej Wyrzutkami. 

Kilka lat temu (Hao)

Od kilku godzin czekał na kogoś z tych dziwnych ludzi w bieli, którzy siedzieli w świątyni. Zastanawiał się ile może zająć modlitwa, ale nie tracił cierpliwości. Właściwie im dłużej się modlili, tym lepiej nadawali się do jego celu. Chyba że kłamstwo będzie im za bardzo przeszkadzać... Lub konszachty z demonem. Zaraz się dowie, bo ze świątyni właśnie wyszedł jeden z nich.
- Cześć! - zawołał zeskakując z drzewa. - Jestem Hao. Porozmawiamy? Mam propozycję.
- Mraco. - Blondyn wyciągnął rękę do Asakury. -  Zawsze jestem gotów nieść dobro światu, więc jeśli go potrzebujesz, to z przyjemnością z tobą porozmawiam.
- Super. Mamy zbieżne cele, wy i ja, dlatego chciałbym połączyć siły.
- W naszych szeregach znajdzie się miejsce...
- Nie, nie. Mam własne szeregi. I moc, której nawet sobie nie wyobrażasz, szamanie. Podobnie jak wy chcę oczyścić świat z wszelkiego zła, ale mam wrogów. Wy też ich będziecie mieli, niezależnie od szlachetności celów. Dlatego chcę w pewien sposób połączyć siły.
Hao wiedział już, że Marco jest zainteresowany. Na pewno będą szczegóły budzące wątpliwości, ale te da się ominąć lub dostosować. Zapowiadał się piękny początek wspólnej pracy.

Teraz

Sufit taki piękny. Taki biały. Taki czysty. A ta ściana! Bielsza. Ani śladu zabrudzenia. Gładka. Idealna. No i podłoga, też cudna. Dopracowana, gładka, ładna...
Yoh nudził się coraz bardziej a zamknięcie zaczynało go doprowadzać do szału. Coraz częściej myślał nad zrobieniem jakiejś awantury, rozwaleniem kilku rzeczy, ale zawsze się hamował. Nie miał prawa do złości. Zasłużył na więzienie. Tylko że wolałby coś robić. Coś ciekawszego niż robienie brzuszków i gapienie się w sufit. Bezczynność była straszna.
Na korytarzu ktoś rozmawiał. Chyba będzie miał gości. Niespotykane zjawisko w domu Wyrzutków. 
Nagle się poderwał z podłogi. Jeden z głosów brzmiał zupełnie jakby należał do... Nie. To niemożliwe. To nie może być on. Nie tutaj, nie w towarzystwie Wyrzutków, nie rozmawiający z nimi przyjaźnie, nie...
Drzwi się otworzyły.
- Witaj, braciszku.

~~~~
Jeśli ktoś ma pomysł jak poprawić pierwszy fragment, to proszę o sugestie. Mi już brakuje pomysłów :/
Krótko, ale następny rozdział będzie dłuższy, ciekawszy i w pełni współczesny. Za dwa tygodnie.

czwartek, 4 sierpnia 2016

7. Początek Wielkiego Hao

Tysiąc lat wcześniej

Demon szybko przemierzał ulice. Nie lubił przebywać wśród ludzi, zwłaszcza w tak małych społecznościach jak ta. Wszyscy mu się przyglądali, wiedząc, że nie jest tutejszy. Budził zainteresowanie i wrogość, tylko patrzeć, aż ktoś się na niego rzuci. Oczywiście poradziłby sobie bez problemu, ale po co marnować czas? Ma tyle spraw do załatwienia, musi znaleźć kogoś, kto pomoże mu zrealizować plan. 
I przystrzyc włosy, cały czas lecą mu do oczu...
Cały czas starał się zachować czujność i zwracał uwagę na wszystkie szczegóły, ale atak przyszedł niespodziewanie. Nawet nie zauważył jak to się stało, ale stos koszy, który właśnie mijał, spadł na niego zwalając z nóg. Zaklął cicho, szukając ostrza, które zawieruszyło się gdzieś w fałdach ubrania... Zamarł. Atakujący był dzieckiem, na oko sześcioletnim i w tej chwili niesamowicie przerażonym, bo łajanym przez właściciela koszy.
- Hao! Jak mogłeś coś takiego zrobić?! - do dziecka podbiegła kobieta i upewniwszy się, że chłopcu nic nie jest, zaczęła przepraszać handlarza kłaniając się raz po raz. W końcu mężczyzna dał się udobruchać i zawołał synów, by uprzątnęli bałagan.
- Nic się panu nie stało?
Demon, zajęty otrzepywaniem ubrania, spojrzał na dzieciaka. Mały był pierwszą osobą, która zwróciła na niego uwagę. Wcześniej nikt się nie zainteresował, nie zapytał. W ogóle sytuacja była o tyle dziwna, że ludzie nie wykazali nawet najmniejszego zainteresowania wypadkiem. Nikt nie spojrzał, nie podszedł... W normalnym mieście zebrałby się tłum debatujący nad tym, jak dzieciaka ukarać, bo przecież prawie zabił mężczyznę. Tu nie.
- Nic. Uważaj na przyszłość.
- Hao! Chodź tu w tej chwili, daj panu spokój. Dość już narozrabiałeś! Idziemy do domu. Co ci przyszło do głowy, żeby tam wchodzić?
Dzieciak pobiegł za matką co chwilę podskakując. Parę metrów dalej odwrócił się jeszcze i z szerokim uśmiechem pomachał demonowi.
- No bo zawsze mówiłaś, że tu mieszkają dobrzy ludzie i że trzeba im pomagać, a pani Shiro chciała koszyk, ten ładny z góry i nie mogła sięgnąć, to myślałem, że się wepnę i podam. Ale straciłem równowagę i poleciałem, a te wszystkie kosze ze mną...
- Och, Hao... Pan Oyamada jest wyższy, ma synów, oni by podali ten koszyk pani Shiro. Mierz zamiary na siły, dla ciebie to jeszcze za wysoko. Dobrze, że nic nie zniszczyłeś, bo nie stać by nas było na zapłacenie...
- Będzie nas stać, kiedy zostanę Królem Szamanów!
- Ciszej, Hao, nie mów o tym głośno...

Teraz

Godzina 15.00, Jun jak zwykle punktualnie wróciła z lekcji francuskiego. Teraz miała chwilę na relaks, więc jak co dzień o tej porze usiadła, by wypić cappuccino i przejrzeć kilka katalogów. Zaraz będzie musiała powtórzyć sobie słówka na jutro, napisać kilka e-maili i iść na siłownię, ale to dopiero za jakieś pół godziny. 
Włączyła radio, jakąś stację z muzyką klasyczną i zaczęła przeglądać katalog. Jej przyjaciółka niedługo miała wyjść za mąż, więc Jun szukała odpowiedniej sukienki. Ciemnej, eleganckiej, ale kobiecej...
Muzyka się urwała i przemówił spiker z wiadomością z ostatniej chwili. Jun znieruchomiała z filiżanką w połowie drogi do ust. 
Atak? Na północy? W wiosce... Boże, Trey!
Gwałtownie odstawiła filiżankę i sięgnęła po komórkę.
- Ren?! Słyszałeś...?
Rozlane cappuccino powoli wsiąkało w stronę katalogu, który długo miał nie być potrzebny.

Tysiąc lat wcześniej

Znów ta piekielna wiocha. Nie, nie piekielna. Piekło jest przy niej całkiem miłe i przytulne. Demon był wściekły, że musiał tu wrócić. Parę lat temu nikogo odpowiedniego nie znalazł, to i teraz raczej nie znajdzie. Chociaż, z takim myśleniem, to po powrocie do domu może znaleźć co najwyżej najbliższy kocioł ze smołą. Będzie to proste, bo kotłów w piekle jest całkiem sporo, a on poważnie nawala. Już dawno powinien znaleźć sposób i właściwą osobę, a tu nic... Musi sobie poradzić, w końcu musi.
Teraz.
Oyamada dalej prowadził ten koszmarny sklep z koszykami. Demon aż zgrzytnął zębami i gniewnie odrzucił włosy z twarzy na wspomnienie wypadku sprzed kilku lat. Jakby teraz dorwał bachora...
O wilku mowa. Tylko ten... Tao? Mao? Nie, chyba Hao, jakoś już nie wygląda na beztroskiego urwisa. Demon aż się uśmiechnął widząc jak bardzo ośmiolatek jest wychudzony i brudny. Jednak był ktoś w gorszej sytuacji niż on.
- Cóż to, mały, wody nie masz? - zapytał. - A przecież tyle pada...
- Nie jestem mały a ty przeszkadzasz, demonie.
Zuchwały dzieciak, to demon musiał przyznać. Odważny i niegłupi... Może by się nadał? 
- W umieraniu z głodu? A, to przepraszam. Tylko czy matka cię nie uczyła, że niewolno wyzywać ludzi od demonów?
- Przecież nim jesteś. Wszyscy tu o tym wiedzą, ci ludzie aż się trzęsą ze strachu.
Jawna pogarda w głosie Hao nie umknęła uwadze coraz bardziej zaciekawionego demona.
- Ach... Szacunku do ludzi też cię nie nauczyła? Ani że powinieneś pomagać ludziom i, bo ja wiem?, walczyć ze mną w ich obronie?
- Myliła się. Ci ludzie nie zasługują na nic. Słyszę ich myśli, znam ich lęki, pragnienia... Kiedyś chciałem im pomagać, ale teraz... Są żałośni.
Demon słyszał jakiś czas temu o biednym dzieciaku, co stracił matkę i na dodatek dostał reishi po jakimś demonie, ale nie sądził, że plotka jest prawdziwa. Wygląda na to, że jednak spotkał tego mitycznego dzieciaka... Obiecujący początek. Ciekawe, co może z nim zrobić.

Teraz

Manta pedałował ile sił w nogach do domu Yoh. Spędził dużo czasu z ojcem, który wciąż wariuje, że jego syn marnuje życie w towarzystwie tego Asakury, ale dłużej nie mógł wytrzymać. Miał dość słuchania absurdów pana Oyamady, na dodatek strasznie się martwił o przyjaciela. Był ciekaw, czy coś wiadomo o Yoh albo czymkolwiek innym, a nie mógł się dodzwonić do Rena i Anny.
Wjechał do parku i jeszcze bardziej przyspieszył. Tu nie musiał się przejmować, że kogoś potrą...
Krzyknął i szybko odbił kierownicą w prawo, kiedy ktoś wyszedł na ścieżkę na wprost niego. Nie zdążył wyhamować i zatrzymał się dopiero wpadając w krzaki. Przez chwilę się nie ruszał, niepewny, czy czegoś nie złamał, ale w końcu musiał wstać. Jęcząc wygrzebywał się z krzaków i nagle znieruchomiał na widok mężczyzny, który spowodował wypadek. Białego munduru nie dało się pomylić z żadnym innym.
- Ty jesteś Manta? - spytał mężczyzna.
- Yhy...- nic więcej nie zdołał wykrztusić.
- Więc przekaż swoim przyjaciołom, że mają się nie wtrącać. Cokolwiek się dzieje, gdziekolwiek jest Yoh - nie wasza sprawa. 
Miał już odejść, ale zatrzymał go głos Oyamady. Chłopak jednak znalazł w sobie trochę odwagi.
- Gdzie jest Yoh? 
- Bezpieczny i pozostanie tak, póki się nie wtrącacie.
- Oddajcie go! Natychmiast! Słyszysz?! Oddawaj Yoh!
Mężczyzna nie reagował już na krzyki Manty. Odszedł równie szybko, jak się pojawił.

Tysiąc lat wcześniej

Hao trenował od rana. Przerwy, które sobie robił trwały zaledwie kilka minut, ale i w ich czasie starał się pracować nad swoimi umiejętnościami - jadł nad starymi zwojami, pił nad starymi zwojami i siadał nad starymi zwojami, by złapać oddech. Niektóre z nich miały ponad tysiąc lat a kryły tajemnice umiejętności szamańskich, które wybrani poznawali od pokoleń. On był jednym z nich dzięki pomocy demona. Spotkanie sprzed paru lat przyniosło mu wiele korzyści, dzięki którym mógł zrealizować swój wielki plan - zostać Królem Szamanów.
Jako dzieciak miał tak naiwne marzenia - chciał, żeby mamę było stać na jedzenie i ładne ubrania, żeby ludzie byli szczęśliwi i chciał pomagać. Nawet tym złym, bo wierzył, że to nie ich wina, że są źli.
Te marzenia to już przeszłość. Teraz chciał pomóc tylko jednej potędze - Naturze. Już wie, że ludzie wcale nie zasługują na pomoc. Nie chcą jej, chcą być dalej źli, mieć więcej kosztem bliźnich. Zwłaszcza kosztem bliźnich, bo znajdują jakąś perwersyjną przyjemność w krzywdzeniu innych.
Trzasnęły drzwi. Demon wrócił do domu, gdziekolwiek wcześniej był. Hao wykonał ostatnie przysiady i wszedł do chaty.
- Jesteś - stwierdził po prostu na widok demona. Nie był przesadnie wylewny, ale cieszył się z jego powrotu. Gdyby nie on pewnie nie pożyłby długo a co dopiero mówić o zostaniu Królem Szamanów.
- Tak. Za kilka tygodni rozpocznie się Turniej. Nie wygrasz go.
- Jestem silny...
- Prawdopodobnie jesteś już najpotężniejszym szamanem na świecie. Tylko że sam wiesz, że to jeszcze za mało, bo wiele osób stawi opór. Do zrealizowania swojego marzenia potrzebujesz większej mocy i władzy, pełnej władzy. Większej niż da ci Król Duchów. Potrzebujesz Królowej.
- Przecież to niemożliwe. Ona jest zamknięta, a Król...
- Och, są sposoby. Tylko że najpierw trzeba osłabić Króla Duchów, jego moc posłuży komunikacji miedzy wymiarami. Królowa stanie się silniejsza i będzie mogła się uwolnić, Król będzie słabszy i nie stawi oporu. Miną wieki nim zauważy, że coś jest nie tak i zareaguje. Osłabienie będzie się rozwijać powoli, jak choroba, a potem będzie już za późno... Dla niego. Dla ciebie będzie to właściwy czas.
- Wieki? Jestem szamanem. My nie żyjemy przez wieki.
- Nie... Ale zawsze możesz się odrodzić. Mogę ci zdradzić tajemnicę reinkarnacji. Będzie potrzebna, bo nawiązanie połączenia między wymiarami będzie wymagało ofiary z życia szamana, który tego pragnie.
Perspektywa kusząca i ryzykowna. Hao nie wiedział, czy bardziej pragnie realizacji celu, czy boi się śmierci. Ale w sumie demon nigdy go nie skrzywdził, nie zdradził i zdaje się, że mają wspólny cel. Do tego śmierć może przestać być problemem. Dlaczego się nie zgodzić?
- Mam pewne wątpliwości, ale jeśli je rozwiejesz...

~~~~
Tak, wiem, jakieś dwa tygodnie opóźnienia... Ale następny rozdział będzie szybciej, mam jeszcze 2 w zapasie :)

sobota, 11 czerwca 2016

6. Pierwsze ofiary

- Yoh umiera!
Z takim okrzykiem do salonu, w którym popołudniową herbatę pili Marco i Jeanne wpadł Wyrzutek, który akurat pilnował Asakury.
Dowódcy organizacji na chwilę znieruchomieli, a w wyobraźni zobaczyli niezbyt przyjemne wizje tego, co zrobi z nimi Hao, jeśli jego bratu coś się stanie. Natychmiast zerwali się z foteli i upuszczając filiżanki pobiegli na górę. 
Nikt nie zwrócił uwagi na brzęk tłuczonej porcelany, nikt nie ratował puchatego dywanu, w który wsiąkała herbata. 
Gdzieś, z wyższych pięter słychać było okrzyki w stylu "idioci", "ratujcie go, gamonie". Kto i do kogo je kierował, trudno powiedzieć.

Wszyscy znają historię Turnieju. Wiadomo: pojawia się Gwiazda Przeznaczenia, z nią Gwiazda Zniszczenia i zaczyna się Turniej o tytuł Króla Szamanów, który ma uratować świat.
Nikt jednak nie zadaje sobie podstawowych pytań. Co jeśli Król nie zostanie wybrany? Co stałoby się, gdyby Król Duchów zniknął? I czy w ogóle może zniknąć? W jaki sposób ma dojść do zniszczenia?
Król Duchów ma pomóc w ocaleniu świata, więc czy jest ktoś inny, kto ma pomóc w jego zniszczeniu?
Jest. Nawet zna odpowiedzi na wszystkie te pytania. A teraz bardzo się cieszy, bo wkrótce będzie mógł na nie odpowiedzieć całemu światu. Nie słowami, jeszcze ktoś by nie zrozumiał. Pokaże, gdy tylko wróci na należne miejsce Królowej Duchów.

Złe samopoczucie Hao było zaskakujące dla jego uczniów, a jeszcze bardziej zdziwili się na wieść, że szaman idzie odpocząć. To było bardzo nie w jego stylu - nigdy nie marnował dnia na sen, szkoda mu było czasu. Nawet jeśli nie musiał się nigdzie udać, zająć czymś, co nie cierpiało zwłoki, skupiał się na treningu i nauce. Nawet tak potężny szaman jak on, nigdy nie zapominał, że może stać się potężniejszy. I powinien, bo skoro on się tyle nauczył, to ktoś inny też może, za to Wielki może być tylko jeden. On, Hao Asakura.
Nie było to jednak najdziwniejsze zachowanie Asakury w ostatnim czasie - jego uczniowie wciąż nie mogli zapomnieć o odrzuceniu Kanny, ani o wiecznie złym nastroju w ostatnich dniach. Odruchowo schodzili mu z drogi i milczeli. Nikt nie chciał przypadkiem ściągnąć na siebie gniewu mistrza.
Dopiero teraz, gdy z namiotu Asakury wybiegła przestraszona Opacho, która nie wiedziała jak wyjaśnić, co dzieje się z mistrzem, ale twierdziła, że zachowuje się jakby umierał, postanowili się do niego udać. Przypuszczali, że dziewczynka przesadza, bo to nie może być nic poważnego. Przecież ich mistrz nawet kataru nigdy nie miał.
Trudno powiedzieć, czy byli bardziej zdziwieni, czy przerażeni, gdy zobaczyli Hao klęczącego na ziemi, z trudem łapiącego oddech i zalanego potem. Co robić? Niby ktoś tam przeszedł jakiś kurs pierwszej pomocy, ale jak pomóc w tym przypadku? I to tak, żeby nie oberwać?
Zamieszanie trwało kilka minut a uczniowie nawoływali mistrza, pytali co robić i jego, i siebie nawzajem, nie znajdując żadnego rozwiązania. Nie wiadomo jak cała historia zakończyłaby się, gdyby w obozie nie pojawiła się młoda czarownica.
Natalia pojawiła się nagle i nie zważając na uczniów Asakury natychmiast do niego podeszła. Z boku wyglądało to jakby samym dotykiem sprawiła, że wszystko, co dolegało Hao przeszło, ale domyślali się, że rzuciła jakieś zaklęcie.
W ciągu kilku następnych sekund to ona znalazła się na kolanach przed Asakurą nie mogąc się poruszyć.
- Natalio, dlaczego mnie szpiegujesz?

Król Duchów był przerażony. Zaczynał zdawać sobie sprawę, że obrona przed Hao Asakurą była błędem. Szaman mógł mieć chore, głupie i nieludzkie pomysły, ale był i mógł uratować świat. Nie, nie świat. Światy, bo przecież nie tylko ten ludzki, także duchów. Owszem, pewnie wybiłby w pień ludzkość, ale i to byłoby lepsze niż to, co naciąga. 
Jego szanowna małżonka rosła w siłę od wieków, czuł to. Nie wiedział tylko, co jest tego powodem, przecież wszystko zostało zabezpieczone tysiące lat temu. Nie miała prawa ani stać się silną, ani wolną. Czuł jednak, że wkrótce będzie wolna.
Domyślał się też, że Hao Asakura miał w tym swój udział, ale nie przypuszczał, by szaman zdawał sobie z tego sprawę. A przynajmniej by wiedział, do czego doprowadzi. Co jak co, ale Ziemię to on kochał i nigdy by jej nie zniszczył.
To jednak nie zmienia faktu, że Król Duchów od tysiąca lat słabł i już teraz był bezradny. A będzie gorzej.

Głos Hao brzmiał niemal przyjaźnie, ale nie dała się zwieść. Asakura musiał być wściekły: na nią, na czarownice, na to co właśnie się wydarzyło i ile osób było świadkiem. Cała ta złość w tej chwili skoncentrowała się na niej i nie bardzo wiedziała, w jaki sposób ma uratować swoje życie. Postawiła na szczerość.
- Jeszcze cię nie szpieguję - odpowiedziała pozornie obojętnym tonem.
- Ach, jeszcze. Cóż za miła wiadomość. Zapewne jeszcze powiadomisz mnie, kiedy zaczniesz?
- Jeśli chcesz. Porozmawiamy na osobności?
Odważyła się spojrzeć na uczniów Hao. Wydawali się całkiem zadowoleni i spokojni. Nie dziwiła im się. Ich mistrzowi najwyraźniej już nic nie dolegało, a jego złość skupiła się na kimś innym. Teraz byli tylko ciekawi co właściwie się dzieje.
- Ja zajmę się uczniami a ty w tym czasie uciekniesz?
- Może jestem blondynką, ale nie jestem głupia. 
Szaman prychnął, jakby w to powątpiewał, ale gestem dał znak uczniom, by odeszli. Później z nimi porozmawia, może dla odmiany będzie miał coś do powiedzenia. I może w końcu będzie potrafił coś wyjaśnić...
- A więc? Co znaczy to "jeszcze"? - spytał siadając na macie.
- Pamiętasz jak parę lat temu się poznaliśmy? - szaman tylko skinął głową - obiecaliśmy sobie wtedy szczerość. Nie przerywaj! - poprosiła widząc, że Hao chce coś powiedzieć, prawdopodobnie kolejną sarkastyczną uwagę - nie jestem głupia. Nigdzie nie zajdę odwracając się od swoich, ale też złamanie tej obietnicy doprowadzi mnie najwyżej do grobu.
- W rzeczy samej. Kiepska sytuacja.
- Więc możesz mieć wpływa na to, co im przekażę.
- Oczywiście, jeśli cię zabiję, to z pewnością będę go mieć: nic nikomu nie przekażesz.
- A wtedy przyjdzie ktoś inny, po nim następny... Jak myślisz, ile osób będziesz musiał zamordować, by uniknąć szpiegowania i ile informacji dotrze do czarownic i wielu innych?
Askaura zaczął się zastanawiać. Natalia słusznie zauważyła, że szpiegowania nie uniknie w żaden sposób, a gdyby miał szpiega po swojej stronie to sytuacja trochę by się zmieniła. Oczywiście, młoda czarownica musiała chcieć czegoś w zamian i w zasadzie domyślał się czego. Nawet mógłby się na to zgodzić, albo nawet dać jej więcej niż oczekiwała... Zaufać jej nie mógł, ale wykorzystać już tak. A kiedyś... Kto wie co będzie?
Dziewczyna wstała i otrzepywała się z pyłu. Jakiś kamyczek rozciął jej delikatną skórę na kolanie, krew rozmazała się i niewielka ranka wyglądała dużo gorzej niż było w rzeczywistości. Rzucił jej paczkę chusteczek.
- To mi nie wygląda na blond. Raczej biały, może trochę siwy...
- Co?
- Twoje włosy.
- Pięknie. Nie mogę legalnie kupić piwa, ale już mam siwe włosy...

Yoh powoli dochodzi do siebie. Ból zelżał, mógł już swobodnie oddychać. Wciąż było mu gorąco, ale może dlatego, że dzień był ciepły a w pokoju zgromadziło się wiele osób. Nikt nawet nie pomyślał, żeby otworzyć okno.
- Nic mu nie będzie, to tylko duchowe obrażenia. Był bardzo blisko Króla Duchów, a że już się zaczęło, to musiał odczuć... - wahał się chwilę szukając odpowiedniego określenia, ale nie znalazłszy go zakończył dość nieskładnie - to, co się właśnie wydarzyło.
Umiejętności gramatyczne lekarza Wyrzutków nikogo nie obchodziły, liczyła się tylko informacja, którą właśnie przekazał. Fakt, że Yoh przeżyje był bardzo pomyślny, ale w gruncie rzeczy nieistotny w porównaniu z tą drugą: zaczęło się.
Marco odwrócił się do szamana będącego dowódcą jednej z drużyn. 
- Zacząć, zgodnie z rozkazem.
Zasadniczo wśród Wyrzutków nie było sadystów i morderców, tylko fanatycy. Trudno jednak nie ucieszyć się, kiedy pada długo oczekiwany rozkaz. Natychmiast ruszył na północ, by rozprawić się z pewną grupą szamanów.
Yoh słysząc rozkaz poczuł jak jakiś nieprzyjemny dreszcz przebiega mu po plecach. Cokolwiek oznaczał, nic dobrego z niego nie wyniknie.

Trey po przerwaniu Turnieju nie cieszył się bezczynnością. Nie miał na to czasu. Pracy w rodzinnej wiosce było mnóstwo, a w każdej wolnej chwili siostra katowała go swoimi treningami, bo przecież musi być formie. Jakby nie wystarczały te godziny spędzane na ciężkiej pracy w polu...
Teraz jednak miał chwilę wolną. Siostra poszła do sąsiadki i nie przypuszczała, że Trey tak szybko skończy biegać. Był sam, więc mógł bezkarnie wyciągnąć się przed telewizorem i pozdychać ze zmęczenia. Przez chwilę myślał, czy to jest ten moment, w którym może się zdrzemnąć, ale uznał, że to byłoby głupie nawet jak na niego. Jeszcze nie usłyszałby wracającej siostry i ta ukarałaby go za lenistwo, a kolejnej kary mógłby nie przeżyć. To bieganie przez prawie całą noc za zjedzenie ciastka w zeszłym tygodniu było doskonałą przestrogą, przez którą szaman postanowił zachowywać się bardzo dobrze.
Chwila spokoju okazałą się tylko chwilą, bo bardzo szybko usłyszał krzyki w wiosce. Coś się działo i chyba nie było dobrze. Chwycił deskę i wybiegł przed dom.
Nie spodziewał się, że zobaczy w swojej rodzinnej wiosce Wyrzutków. Jeszcze mniej spodziewał się, że będą oni mordować wszystkich dookoła. Coś takiego prędzej mógł zrobić Hao, ale nie oni, aż tak chorzy nie byli.
A jednak. Niewielu mieszkańców wioski było jeszcze żywych. Wszędzie leżały ciała, w ziemię wsiąkała krew, a gdzieś w oddali zaczął unosić się dym. Krzyki, tak nagłe, wybuchłe kilka minut temu cichły.
Szaman zrozumiał, że już nic nie zrobi, nie może, może tylko ratować siebie i siostrę, więc pobiegł do sąsiadki, marząc, by nikt go nie zobaczył. I nie zobaczył, ale tragedia już się stała.
W ogrodzie, przy płocie leżało ciało Piriki. Chyba chciała uciec, ale nie zdążyła. Ubranie na czerwono zabarwiła krew, a otwarte oczy spoglądały w piękne, błękitne niebo, tak obojętne na losy mieszkańców planety.

Demon się cieszył. Wiedział, że Wyrzutki zaczęły realizować swój plan, Askaura nie mógł nic zrobić, by powstrzymać nadchodzącą katastrofę. Ależ się wścieknie, gdy zrozumie. Będzie jednak za późno, Królowa nadejdzie a wraz z nią skończy się wszystko.
Wyrzutki też się wkurzą, jak dowiedzą się, co z tego wyniknie. Będą krzyczeć i jęczeć jakie to złe i niesprawiedliwe, ale cóż: za późno. Mogli myśleć wcześniej.
Demon napawał się cierpieniem, które zaczynało zalewać świat. Na razie tylko mała wioska na północy, ale wkrótce będzie tak wszędzie.

Marco chciał triumfować, albo może spróbować nawrócić członków plemienia Patch. Nie był pewien, ale w tym celu udał się do Patch. Jakże zdziwiony był widokiem wioski bez szamanów. Cicha, pusta, ze śladami niedawnej katastrofy i walk wydawała się zupełnie innym miejscem niż to, w którym spędził ostatnie miesiące.
Wszedł na górę, do sali Rady i aż zatrzymał się w progu. Wygląda na to, że i z nawracania, i z triumfowania nic nie wyjdzie.
Plemię Patch nie żyło.

~~~
Kolejny rozdział za miesiąc, myślę, że powinnam w nim trochę powyjaśniać...

sobota, 30 kwietnia 2016

5. Ból

Ptaszki ćwierkają, słonko świeci, jest pięknie, jasno i w ogóle cudownie. Pozornie, bo Yoh zaczyna mieć wątpliwości, czy rzeczywiście jest tak dobrze, jak przekonują go Wyrzutki. W końcu jakby było dobrze, to raczej nie trzymaliby go samego pod kluczem. Pewnie, nie zamknęli go w żadnej celi, tylko całkiem wygodnym, jasnym pokoju. Zamiast pryczy, na którą we własnym mniemaniu zasługiwał, dostał wygodne łóżko, biurko, regał z książkami i własną łazienkę. Nawet jedzenie było dobre i regularnie dostarczane. Mimo to Yoh się niepokoił. 
Wyrzutki to grupa, pragnąca śmierci Hao, on mógł go zabić, nie zrobił tego. Powinni się wściec. Przestraszyć. Cokolwiek, tymczasem ich stoicki spokój był nienaturalny.
Asakura wrócił myślami do tego wieczoru, gdy uciekł z domu.

Wcześniej
Google wiedzą wszystko, więc wiedzą też, gdzie jest siedziba Wyrzutków. W końcu mają swoją stronę, nawet fan page na Facebooku i umieszczają tam informację o aktualnym miejscu pobytu. Wbrew pozorom niełatwo tam cokolwiek znaleźć, bo prócz informacji ważnych jest mnóstwo statusów o jakichś pseudoreliginych treściach, ale Yoh się udało.
Wyrwać się grupie przyjaciół nigdy nie było łatwo, trudniej jeszcze wyrwać się duchowi stróżowi, ale to też się Yoh udało, mieli poważniejsze problemy. Nawet podróż mu się udała - Anna nie wiedziała, że nauczył się kilku nowych rzeczy, między innymi teleportacji. Braciszek wyświadczył mu przysługę w Sanktuarium nie kryjąc pewnych rzeczy w swoim umyśle...
Sądził, że to wszystko będzie trudniejsze, ale jak to zwykle bywa, trudna była tyko decyzja, że już czas się przyznać. Wciąż bał się powiedzieć głośno to, co martwiło go od tak dawna, ale w końcu musiał.
Dom Wyrzutków był wielki, a on czuł się bardzo mały. Był jasny, a on czuł się zbrukany tak wieloma błędami - walką, śmiercią zadaną i tą, na którą się nie zdobył, samotnością, której przyjaciele nie potrafili zagłuszyć i jakąś dziwną pustką, której źródła nie znajdował. 
Ogród wokół domu był wielki, zielony, kwiaty kwitły, a wśród nich latały różne owady. Słowem - pełen życia, a życia w sobie Yoh też nie potrafił odnaleźć. Ba, uważał nawet, że na nie nie zasługuje, skoro tak wiele osób zginęło i zginie z jego winy.
Zapukał i niemal natychmiast usłyszał kroki wewnątrz. Yoh nie znał Wyrzutka, który mu otworzył, ale Wyrzutek znał jego i bardzo szybko, bez słowa, poprowadził w głąb domu. 
Wprowadzono go do pokoju, w którym siedzieli tylko Jeanne i Marco. Jeśli byli zaskoczeni jego widokiem, to nie okazali tego.
- Co cię sprowadza, Yoh? - zapytał mężczyzna.
Przez chwilę Asakura jeszcze się bał. Niepewność co do reakcji Marco i wstyd przez chwilę go dławiły i nie pozwalały się odezwać, tak jak wtedy, gdy Manta i reszta dyskutowali o możliwości przeżycia Hao. Tym razem jednak się przełamał. W oczach Wyrzutków może zobaczyć gniew, ale nie ten zawód, co w oczach przyjaciół. Przecież oni nie mają go za bohatera.
- Nie zabiłem Hao. Powinienem, wiem o tym. Jednak wtedy, w Sanktuarium... - urwał na chwilę, ale raz rozpoczęte zwierzenie nie mogło być przerwane. Gwałtownym ruchem otarł oczy i przemówił sucho, obojętnie, jakby opowiadał o czymś, co go nie dotyczy. - Zawahałem się. Przestraszyłem, w końcu nie jestem mordercą. Zapomniałem jednak, że on jest i nie zrobiłem tego, co powinienem. W ostatniej chwili źle poprowadziłem ostrze, on się osłonił i... Koniec. Byliśmy już na pustynni. Muszę to naprawić! - nagle przestał kontrolować emocje - ci ludzie nie zasługują na śmierć tylko dlatego, że jestem tchórzem. A wy... Możecie mi pomóc. Musicie. Proszę... Chcę do was dołączyć.

Teraz
No i dołączył, a teraz siedzi zamknięty i nikt mu nic nie mówi. Jasne, nie zasługuje na zaufanie, ale kurczę: coś mogliby powiedzieć. Cokolwiek! Chociażby o pogodzie. Tymczasem nawet tego nie słyszy...

Natalia nigdy nie ustawiała budzika. Nie musiała, bo budziła ją jej aktualna przyjaciółka. Szczerze tego nie lubiła, jak zresztą wielu rzeczy w swoim życiu. Nie mogła jednak nic na to poradzić, zważywszy na ten cudowny fakt, że jest pod stałą kontrolą i jeśli chce cokolwiek w życiu osiągnąć, a przynajmniej nie utknąć w jakiejś pustelni, musi być grzeczna.
Grzeczna nie była znikając na cały dzień i wracając w środku nocy w towarzystwie mężczyzny. Z drugiej strony, jeszcze mniej grzeczna i w gorszej sytuacji byłaby, gdyby wróciła sama. Asakura trochę poprawił jej położenie upierając się, że musi porozmawiać z jej babcią i że koniecznie chce być w stałym kontakcie z czarownicami, a Natalia świetnie się do tego nada.
Konsekwencje jednak i tak poniesie. Jej ostatnia przyjaciółka, Ellen, chyba już poniosła - zegarek wskazywał 7.10, czyli powinna ją obudzić 10 minut temu. Nie zrobiła tego, więc pewnie ją gdzieś oddelegowano i nigdy więcej się nie spotkają...
Natalii było trochę żal Ellen. W końcu nie było winą dziewczyny, że spędziły ten dzień poza domem, późny powrót też nie. Co jakaś młoda czarownica może narzucić księżniczce, która nie potrafi się zachować?
Harmanówna wiedziała, że tego nie potrafi. To znaczy etykietę, konwenanse i tak dalej znała doskonale. Nawet właśnie dawała temu przykład zakładając elegancką sukienkę i żakiet. Ładne, jasne, gustowne, doskonale leżące, ale jednocześnie bardzo skromne. Idealne dla młodej dziewczyny z dobrego domu, podobnie jak naturalny makijaż. Żadne ostre lub ciemne barwy, które są tak modne wśród młodych czarownic, a które budzą niechęć starszego pokolenia.
Tylko że to za mało, by kogokolwiek udobruchać. Natalia wie, że aby Krąg Starszych przekonać do siebie, musiałaby się urodzić na nowo i z inną osobowością. Parę lat temu narozrabiała, potem poprawiła takimi ekscesami jak wyjścia na cały dzień, niesłuchanie poleceń i kilka innych rzeczy, jakie normalnie zostałyby zrzucone na karb klasycznej, nastoletniej nieodpowiedzialności, może bunt, a u niej urosły do rangi zdrady.
Zdrady wymuszonej przez babcię. Natalia wiedziała, że babcia nie pozwoli jej zniszczyć i wysłać do jakiegoś klasztoru czy coś w ten deseń, ale naprawdę przestawała rozumieć, dlaczego ta urocza staruszka nakazuje, by jej wnuczka narażała się na tak wielką niechęć ze strony kręgu.
- Babko. - Dygnęła stając na przeciw babci. 
Strasznie nie lubiła zostawać z nią sam na sam, ale cieszyła się, że nie ma jeszcze nikogo z Kręgu. Surowe spojrzenie pani Harman budziło grozę w każdym, a jeśli dołączały do niego należące do innych, znacznie bardziej wrogich czarownic, Natalia miała ochotę schować się za dowolnym, blisko znajdującym się przedmiotem. Niestety, w gabinecie nawet nie było dość przedmiotów, za którymi można się schować. Stół, kilka krzeseł i duże biurko nie pozwalają na takie luksusy.
- Spóźniłaś się.
- Przepraszam. 
Nie próbowała się tłumaczyć, to nie miało sensu.
- Pilnuj lepiej czasu, ostatnio strasznie ci ucieka. Dobrze, że przekazałaś informacje Asakurze. Tymi starymi wiedźmami z Kręgu się nie przejmuj, kiedyś zrozumieją...
Pewnie. Kiedyś zrozumieją. W grobie, ale oby ona lub jej babka nie znalazły się tam wcześniej. Kiedyś zastanawiała się, czy gorzej byłoby jej umrzeć, czy gdyby to jej babka umarła najpierw. Doszła do wniosku, że przeżycie babci byłoby o wiele gorsze, bo bardzo szybko trafiłaby w jakieś mało przyjemne miejsce na zawsze.
- Musisz pamiętać, że obowiązki przede wszystkim - kontynuowała stara czarownica - więc oczekuję od ciebie pełnej lojalności. Kontaktuj się z Asakurą, choć nigdy nie zostawaj z nim sama, przekazuj co trzeba, ale... Słuchaj go. Zawsze, nie tylko gdy do ciebie mówi, a przede wszystkim kiedy nie mówi wcale. To najważniejsze, bo kto wie, czego unikniemy wiedząc o wszystkim. Nie ufam mu, ty też nie powinnaś...
A więc zgodę na współpracę z Asakurą otrzymała tylko po to, by móc go szpiegować. Interesujące, tylko co ma w takich okolicznościach zrobić? Być wierną Kręgowi czy Hao? W zasadzie żadnej ze stron nie ufała i od żadnej nie oczekiwała nic dobrego. Pytanie tylko, co bardziej się jej opłaci. Czarownice niby są swoje, teoretycznie nawet może ma szanse na jakąś karierę przy nich, zwłaszcza, że Hao już kilka razy musiał się odradzać... Tylko jak na razie niewiele dobrego ją spotyka od własnej rasy, a przy Asakurze może się coś zmienić. Chociaż ile wart jest taki zdrajca, jak ona?
Może powinna po prostu wszystko rzucić i zniknąć...

Demon nie był zachwycony rozwojem wypadków. Wiedział, że Yoh poszedł do Wyrzutków, wiedział już też, że przyjaciele Asakury domyślają się, że Hao żyje. Jeszcze nie podjęli żadnych działań, ale to tylko kwestia czasu. Postanowił trochę wszystko przyśpieszyć. Wprawdzie, gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy, ale on przecież nie jest człowiekiem, a diabeł zdecydowanie będzie miał się czego cieszyć...
Zdalnie zmienił konfigurację pewnego małego urządzenia ukrytego pod stołem w Dobie. Jeszcze tylko kilka godzin...

Dom Yoh zawsze przypominał dom wariatów i nie można w nim było nawet marzyć o chwili spokoju, ale to, co działo się przez ostatnią dobę przekroczyło granice wytrzymałości Rena. To już nawet nie był ten etap, kiedy miał ochotę wszystkich wymordować. Teraz po prostu siedział gapiąc się w ścianę i zastanawiając co jeszcze może się wydarzyć, a nawet jednorożce wpadające na partyjkę brydża nie zaskoczyłyby go.
Najpierw zniknął Yoh. Przeszukali cały dom i ogród, popytali sąsiadów, biegali po okolicy jak wariaci i nie znaleźli nawet śladu Asakury.
Potem, jak już było późno, pod dom zajechała limuzyna. Pomyślał, że to jego siostra, ale nie. Był to ojciec Manty, który wpadł do domu szukając syna, wyzywając ich od degeneratów sprowadzających na złą drogę jego syna, grożąc procesem za porwanie syna i drugim, specjalnie dla Tao za jakieś interesy z przeszłości, które nie wyszły. Bo on ma dobrego syna! Mówił już, że syna? Jedynego?
Manta się zirytował i zdecydował postawić ojcu. Mosuke chciał pomóc, kontrola ducha i tak dalej, ale Manta jest słaby, więc szybko padł i nie mógł nawet wstać. Pan Oyamada wpadł w panikę, chciał wzywać karetkę, ratować syna i nikogo nie chciał słuchać, bo syn. Uznał chyba, że naćpali Mantę czy coś w ten deseń, bo nie poznawał dotąd grzecznego syna... I w tym momencie Tokagero puściły nerwy, aż dziwne, że tyle wytrzymał. Przypomniał sobie parę sztuczek z kręgielni, więc światła zaczęły gasnąć i zapalać się na powrót, książki latały, wyskoczyły skądś jakieś miotły i zaczęły tańczyć po salonie, a że duchom od lat mieszkającym w domu się nudziło, to trochę podzwoniły łańcuchami. Koniec końców karetka rzeczywiście się przydała, ale dla pana Oyamady. Manta pojechał z nim, bo choć podobno nic poważnego się nie stało, to martwił się o ojca. Tao nie byłby na jego miejscu tak wyrozumiały, ale on nie ma serca.
Ren wstał rano... No, koło południa. Noc jednak była tak emocjonująca, że nawet on postanowił trochę pospać. Tu nastąpiło kolejne zdziwienie, bo Anny nigdzie nie było widać. Podobno zniknęła jeszcze wieczorem, co nawet wyjaśnia, dlaczego nie interweniowała, gdy pan Oyamada robił dantejskie sceny w jej salonie. Że też nikt wtedy nie zwrócił na to uwagi... W każdym razie dotąd jej nie ma, choć minęła doba. Tao próbował się dodzwonić na jej komórkę, ale była wyłączona, w Izumo nikt nic nie wiedział... Ren zaczynał myśleć, że dom Asakurów to jakiś Trójkąt Bermudzki, tak wszyscy znikają. Pozostał tylko on, Ryu i duchy. Nikt nie wiedział, co robić...

Hao od rana bolała głowa, chwilami miał nawet zawroty, ale nie przeszkodziło mu to w spotkaniu z Wyrzutkami. Uzgodnił, że Yoh pozostanie na razie w ich domu, bo tam będzie najbezpieczniejszy i nikomu nie zaszkodzi. Potem chwilę rozmawiał z uczniami i postanowił odpocząć. Ten ból głowy, to z pewnością ze zmęczenia. Prawie nie spał, mało zjadł i teraz musi to odpokutować. Zdrzemnie się, zje coś i będzie dobrze...
Tak przynajmniej myślał kładąc się, ale kilka godzin później obudził go straszny ból w piersi. Odruchowo przycisnął dłoń do serca i ze zdziwieniem odkrył, że bije spokojnie, miarowo. Nie mogło być przyczyną bólu, a szaman czuł...

...jakby ktoś wyrywał mu duszę. Yoh raz już to przeżył i potrafił rozpoznać ten koszmarny ból. Tylko teraz nikogo w pobliżu nie było, nikt nie chciał jego duszy. Bo po co komu takie bezwartościowe coś?
Tylko jakim cudem tak strasznie boli go w piersi? Zupełnie jak wtedy...


No tak, wiem, kiedy był ostatni rozdział i kiedy miał być kolejny, ale nie wyszło. Co do kolejnego, to sama się zdziwię, jeśli pojawi się przed drugą połową czerwca: pracę magisterką fajnie byłoby napisać, praktyki znaleźć, a i zaliczenie semestru na obydwu kierunkach brzmi kusząco. Prawdę mówiąc parę razy złapałam się w trakcie pisania tego rozdziału, że próbuję go przekładać na staropolski, więc marnie widzę dalsze pisanie w najbliższym czasie xD
Ale cieszę się, że jest Was coraz więcej, bardzo miło się czyta Wasze komentarze i że jeszcze ktoś pamięta moje dawne opowiadania. Mam nadzieję, że ostatecznie Was nie zawiodę :)

niedziela, 3 kwietnia 2016

4. Przykre niespodzianki

Natalia nie przypuszczała, że będzie aż tyle czekała na Asakurę i zaczynało ją to niepokoić. Jego spotkanie odbywało się w południe i zakładała, że zaraz po nim przybędzie do oazy, tymczasem zbliżał się wieczór, a Hao wciąż nie było. Niedługo będzie musiała wracać do domu, już z pewnością zauważono jej nieobecność, a ta nie powinna się zbytnio przedłużać. Mimo wszystko postanowiła jeszcze chwilę zaczekać. Kilka minut, może pół godziny... Zresztą, uczniowie Asakury byli niedaleko, więc i on sam zapewne wkrótce przybędzie. Chyba...

Lyserg nie wiedział jakim cudem udało mu się tak szybko załatwić lot i przebyć pół świata, na dodatek w taki sposób, że żaden z Wyrzutków nawet nie próbował go zatrzymać. Może jeszcze nie wiedzieli o jego wycieczce, choć w to wątpił. Wszystko można powiedzieć o tej organizacji, ale nie to, że czegoś nie wie o swoich członkach. Byli nieustannie inwigilowani i Diethel czasem sądził, że ktoś co wieczór zdaje Jeanne raport o ilości oddechów, które wziął danego dnia. Musieli wiedzieć, że odszedł i z pewnością domyślali się dlaczego, choć raczej nikt nie wiedział, że Go spotkał. Z całą pewnością nie powinien nawet wiedzieć o Jego obecności.
Odkąd wyszedł z lotniska biegł i łapał stopa modląc się, by dotrzeć do celu jak najszybciej. Przerwę robił tylko po to, by upewnić się, że idzie w dobrym kierunku i rzeczywiście znajdzie tych, których potrzebuje. Jakoś nie przyszło mu do głowy, że u celu może czekać go coś przykrego... A powinno.

Z nadejściem wieczoru zerwał się wiatr. Był zimny i choć początkowo sprawiał pewną przyjemność wszystkim, którzy byli na pustyni, bardzo szybko stał się równie uciążliwy, co wcześniej palące słońce. Może nawet bardziej, bo unoszone wiatrem drobinki piasku wpadały do oczu i nielitościwie kuły spaloną słońcem skórę.
Na szczęście oaza była już niedaleko. Jej zieleń wyróżniała się wśród piasku z daleka i wydawała się niemal nierzeczywista. Była upragnionym celem, w którym powinien na nich czekać mistrz.
A jednak nie czekał, w oazie za to były dwie dziewczyny. Jedną szamani znali z widzenia, o drugiej widzieli trochę więcej: że ma na imię Natalia, jest jakąś księżniczką i od dawna zna Hao. Pewni byli też, że jej pojawienie się zwiastuje ciekawe wydarzenia...

Hao wiedział, że uczniowie z pewnością dotarli już do oazy i czekają tam na niego, jednak nie miał ochoty do nich wracać. Szum ich myśli, który cały czas otaczał go w obozowisku, był nieprzyjemny. Oczywiście, przy tak wielu osobach nie był w stanie rozpoznać myśli konkretnych osób bez skupiania się, ale całkiem wyciszyć ich napływu też nie potrafił. 
Teraz potrzebował ciszy, spokoju. Musiał pomyśleć. Przeanalizować, co się działo w ostatnich dniach, miesiącach... Wiekach. Czuł, że zawalił, ale nie teraz tylko tysiąc lat temu. Nie do końca jeszcze w to wierzył, chciał dowodu swojego błędu. Przecież nie może zawalić całego planu tylko dlatego, że ma przeczucie czegoś nieokreślonego. To absurd, tysiąc lat pracy wzięłoby w łeb, a on może się teraz mylić.
Tylko skąd taki dowód wziąć?
Nad tym myślał od spotkania i jak dotąd nic nie wymyślił. Pozostaje mu chyba tylko powrót do obozu i czekanie na rozwój wydarzeń. Przecież coś musi się stać. Coś, co go natchnie.
Powiedzieć, że w ostatnich dniach jego nastrój był zły, to jakby powiedzieć o dzisiejszym upale na pustyni, że temperatura była trochę wyższa niż w najzimniejszym dniu najzimniejszego miejsca Syberii, dlatego dla pewnej osoby świat miał się wkrótce skończyć...

W oazie najpierw pojawili się uczniowie Hao. Powitali ją uprzejmie, rzucili kilka zaciekawionych spojrzeń Ellen, ale na tym kontakty między nimi się zakończyły. Natalia wciąż siedziała w tym samym miejscu, co przez cały dzień, Ellen spoglądała na nią od czasu do czasu z gniewem, ale nie śmiała nic powiedzieć, natomiast uczniowie Asakury zaczęli rozkładać obóz.
Na szczęście Hao nie kazał czekać na siebie zbyt długo i przybył kilka minut po swoich uczniach. Obecność Natalii odnotował z pewnym zaskoczeniem, którego jednak nie okazał. Przywitał się, przeprosił ją na kilka minut, tłumacząc, że ma sprawę do swoich uczniów.
I miał, niemałą.
- Jak wszyscy wiecie - zaczął - wciąż znajdujemy się na początku długiej drogi. Przed nami wielkie i doniosłe wydarzenia, które rozegrają się w ciągu kilku najbliższych dni. Problem w tym, że niektórzy z was zaczynają we mnie wątpić. Zwątpienia nie toleruję. Jeśli ktoś nie ma w sobie dość odwagi i poświęcenia, by dążyć do celu, to nie jest godzien miejsca w moim Królestwie. Przypominam, że każdy z was przysięgał mi lojalność, tymczasem myślicie o odejściu. Więc proszę, odejdźcie. Kanno, rano ma cię tu nie być. Wszystkich, którzy myśleli dziś o odejściu, również. Nie ma dla was miejsca w Królestwie Szamanów, ale daruję wam życie. 
Przynajmniej na razie...

Kanna tak naprawdę nie myślała o ucieczce. Nigdy z własnej woli nie opuściłaby Asakury. Nawet jej dzisiejsze myśli nie były na poważnie. W końcu to były tylko myśli, takie same jak marzenia po trudnym sprawdzianie i niesprawiedliwej ocenie, by matematyczka wpadła pod samochód. Myśl, nie czyn, nie decyzja, coś ulotnego i tak naprawdę nieistotnego. Myśli same w sobie rzadko cokolwiek znaczą, są podyktowane przez aktualne emocje i znikają wraz z nimi. Tymczasem Kanna właśnie ponosi ich konsekwencje... I nie prosi o wybaczenie. Nie prosi o możliwość pozostania. Nie prosi o nic.
Nie pozwala jej duma? A może pewność, że Asakura się nie zgodzi? Lub zmieni zdanie i ją zabije?
To wie tylko ona, ale nie dzieli się tym z nikim. Nie zdradza tego nawet najbliższym przyjaciółkom przy pożegnaniu.
One zostają. Wierne, żywe, z nadzieją patrzące w przyszłość. Kanna im zazdrości, ale w głębi duszy zawsze wiedziała, że tak się to skończy. Nie potrafi odnaleźć swojego miejsca. Nieważne gdzie i kiedy próbowała, zawsze prędzej czy później coś psuła i to, co uznawała za pewne, znikało.
Teraz czas na zniknięcie mistrza i przyjaciół. Trudno. Nie będzie płakać, nie pokaże, że ją to obchodzi. Przywykła.
Tylko jakiś żal ściska jej serce, dusząca gula rośnie w gardle z każdym krokiem, który oddala ją od oazy. W końcu nie potrafi opanować łez, ale mimo to idzie przed siebie i ani razu nie patrzy wstecz.

Powiedzieć, że Natalia była zdziwiona to mało. Hao nigdy się tak nie zachowywał, nie podejmował tak pochopnych decyzji. Bywał szorstki, bezlitosny i okrutny, ale nie w stosunku do swoich uczniów. Zawsze był w stanie naprawdę dużo im wybaczyć, więc co się teraz zmieniło? Przestraszył ją odprawieniem Kanny i zaczęła martwić się o siebie. Skoro do bliskich tak się odnosił, to jak może potraktować ją?
Dla uspokojenia zaczęła wygładzać białą sukienkę. Cały dzień starała się nie pobrudzić i nie wygnieść ubrania, ale nie do końca jej wyszło. U dołu pojawiło się kilka zagnieceń, była też pewna, że po wstaniu będzie miała szarą plamę na tyłku. W sumie, to i tak lepiej niż zieloną, trawę trudno sprać...
Jakże cieszyła się, że nadchodzący Asakura nie jest w stanie słyszeć jej myśli. Szkolenie z osłony umysłu było jednym z najważniejszych i najbardziej użytecznych w jej życiu. Dzięki niemu Hao nie wie, że wzbudził jej niepokój, nie wie też, jak bardzo irracjonalne są jej myśli w tej chwili. Martwić się sukienką, kiedy życie może być zagrożone... Pokręciła głową nad swoją głupotą.
- Co cię sprowadza? - pytanie Asakury wyrwało ją z zamyślenia. Nie zauważyła kiedy podchodził. Przez chwilę milczała patrząc jak siada.
- Babcia się martwi, że wszystko rozwija się zbyt szybko - zaczęła. Była dumna z siebie. Głos, mimo zdenerwowania nawet jej nie zadrżał, sądziła też, słusznie zresztą, że udało jej się zapanować nad mimiką. Asakura nie miał powodu podejrzewać, że coś ją niepokoi... Lata nauki nie poszyły na marne. - Ma też niepokojące wizje, Dawne Moce są niespokojne i trudno nad nimi zapanować.
- Uważa, że naruszyliśmy równowagę?
- To możliwe.
Hao przez chwilę wpatrywał się w źródło na przeciwko i myślał. Kto jak kto, ale czarownice bardzo ufają swoim wizjom. Nie ma w tym nic dziwnego, w końcu moc, ta prawdziwa, pierwotna, pochodząca od bogów, jest ich częścią. Prawdopodobnie potrafią lepiej i szybciej wyczuć niebezpieczeństwo niż on sam, a pani Harman, babka Natalii, jest w tej chwili jedną  z najsilniejszych czarownic. Jej wizje z pewnością trzeba wziąć pod uwagę, może nawet powinien się z nią spotkać osobiście...
- A ty, Natalio? Jak uważasz?
- Moje zdanie nie ma znaczenia.
- A jednak o nie pytam - Asakura spojrzał jej w oczy - i nie twierdziłbym, że zdanie jednej z ostatnich Harmanów nie ma znaczenia. 
- Nie ma go, bo bez względu na to jakie nazwisko noszę i czyją wnuczką jestem, po Grecji nie zajmę żadnego stanowiska wśród czarownic, zawsze już będę na marginesie. Ale uważam, że równowaga została naruszona, choć nie teraz. Naruszono ją tysiąc lat temu, kiedy przeprowadziliście pierwszy atak na Króla Duchów. Osłabiając jego moc i zdolności daliście możliwość rozwinięcia siły... -wykonała nieokreślony ruch ręką w myślach szukając odpowiedniego określenia - temu drugiemu. On teraz jest silniejszy, a Król Duchów stał się tylko marionetką, niezdolną obronić nawet siebie a co dopiero świat i równowagę...
Powiedziała to. Naprawdę to powiedziała. Aż nie mogła uwierzyć w swoją głupotę. Równie dobrze mogłaby wprost nazwać Asakurę idiotą, który celowo niszczy świat prze Króla...
- Też zaczynam się tego obawiać.
Przez chwilę myślała, że się przesłyszała. Spojrzała na Asakurę, ale ten znów wpatrywał się w źródło. Słońce już prawie zaszło, ale ostatnie czerwone promienie oświetlały jego sylwetkę, nadając jej upiorną barwę.
Milczał przez chwilę, ale w końcu zdecydował się podjąć rozmowę.
- Myślę jednak, że nie przyszłaś tylko po to, by porozmawiać o równowadze.
- Faktycznie... Chodzi o... twojego brata.
- Yoh? Cóż on w sobie ma, że budzi zainteresowanie czarownic?
- Kawałek twojej duszy. Na dodatek w tej chwili jest w...
Przerwało jej nagłe poruszenie wśród uczniów Hao. Niektórzy coś krzyczeli, inni chwytali za broń... Natalia patrzyła na to ze zdumieniem, tym większym, że Hao uśmiechnął się złośliwie.
- Wygląda na to, że mamy gościa - podniósł się, otrzepał spodnie i podał rękę Natalii. - Pozwolisz? Myślę, że to cię zainteresuje.
Z tym nie zamierzała się kłócić. Jeśli Asakura twierdził, że coś ją zainteresuje, to z pewnością tak będzie. 
Uczniowie Hao otaczali kręgiem klęczącego chłopaka. Rozstąpili się, by przepuścić Hao i jego towarzyszkę, po czym krąg znów się zamknął. Ilość potencjalnie niebezpiecznych narzędzi wycelowanych w klęczącego była zatrważająca, ale mimo to nie dobył broni. Cóż, to i tak nie miało sensu.
Sensu nie miało też to, że patrzył na Hao Asakurę, czyli znienawidzonego szaman, który powinien nie żyć. W końcu sam widział jego śmierć!
- Lyserg, co cię sprowadza? - głos Hao zabrzmiał niemal serdecznie, jakby wiatał dawno niewidzianego przyjaciela.
Diethel przez chwilę wpatrywał się w niego nie wiedząc, co powiedzieć. Asakura był zły, a żar w piersi Lyserga, ten, który utożsamiał z pragnieniem zemsty, na nowo  się rozpalił.
Z drugiej strony był Yoh. To dla niego tu przyszedł. Liczył wprawdzie na pomoc ze strony uczniów Hao, a nie jego samego, ale skoro tak... Nie miał wyjścia. Musiał prosić o pomoc swojego wroga. Może to i lepiej, skoro Hao został zbity a mimo to żyje, jak w jakimś filmie w stylu "zabili go i uciekł". Widocznie jest silniejszy niż się spodziewali. Siła będzie potrzebna, a zemsta może poczekać.
- Yoh jest uwięziony w siedzibie Wyrzutków. Sam tam przyszedł.
Kawałki łamigłówki właśnie wskoczyły na swoje miejsce. Hao przez chwilę zastanawiał się jeszcze nad prawdopodobieństwem takiego rozwiązania, ale miał przy sobie kogoś, kto prawdopodobnie potrafił wszystko wyjaśnić. 
Szybko odwrócił się do Natalii, odruchowo mocniej ściskając jej dłoń.
- To chciałaś powiedzieć? Że Yoh jest u Wyrzutków? Marco, skoro nie mógł się ze mną skontaktować bezpośrednio, przekazał informacje demonowi, a on miał ją przekazać mnie... I nie zrobił tego. Stąd Marco pytał mnie dziś, co zrobić z Yoh... Zakładał, że wiem, gdzie jest...
Natalia nie musiała odpowiadać. Hao już wiedział.


Jest i rozdział. Za tydzień wybieram się do Poznania na Pyrkon, więc kolejny będzie najprędzej za dwa tygodnie ;)

sobota, 19 marca 2016

3. Spotkanie

Na prawo piach. Na lewo piach. Przed nimi piach. Za nimi piach. Pod też. Wszędzie piach. Nawet krzaczków i kamyczków nie ma dla urozmaicenia. Tylko piach. I słońce, które najwyraźniej postanowiło upiec żywcem wszystko, co w jego zasięgu.
Uczniowie Hao Asakury nie byli przyzwyczajeni do takich atrakcji. Ich mistrz zwykle dbał o komfort podróży i noclegu, ale tym razem go nie było. Zostawił uczniów na pustyni wskazując tylko kierunek, w którym mieli się poruszać i zniknął. Było to zrozumiałe, w końcu musiał ukrywać, że żyje, ale przyjemne już nie.
Mattie odgarnęła włosy z czoła. Miała ochotę je ściąć. Albo wyrwać. Cokolwiek, byleby pozbyć się dodatkowej warstwy grzewczej. Chociaż i tak cieszyła się, że jej włosy są krótsze niż Kanny. Ta dopiero miała przechlapane, na dodatek duma nie pozwalała jej poprosić o gumkę do włosów, a własnej oczywiście nie posiadała. Jej niebieskie włosy wisiały smętnie w przepoconych strąkach, bez nadziei na szybkie umycie. 
Marie potknęła się kolejny raz. Nie wiedziała który, ale bała się, że upadnie. Wtedy już na pewno nie wstanie, nie będzie miała siły. Padnie na tym gorącym, suchym piasku i zje ją... Coś. Jakieś zwierzę zjadało padlinę na pustyni, ale nie pamiętała jak się nazywało. A może tu nie ma zwierząt? Może słońce spali ją na pył, a kości będą się walać w piasku przez wieki, aż odkryje je jakiś archeolog za tysiące lat?
Kanna kopnęła jakąś grudkę zeschniętego piasku, ale ta się rozsypała. Bismarck zaklęła wysypując piasek z butów. Na to się nie pisała. Mogła walczyć, chętnie pomogłaby w wybiciu ludzkości. Miała swoje powody, jak wszyscy tutaj. Spacery w prażącym, pustynnym słońcu, które zabija wszystko to już inna sprawa. Nie ma sensu, nie ma powodu się tak męczyć. Powinna stąd uciekać, zostawić Asakurę, albo nawet wysłać go do diabła. Tylko nie bardzo ma jak i dokąd odejść - teleportować się nie potrafi, nie ma też miejsca, w którym mogłaby się zatrzymać.
Niemniej, przy najbliższej okazji pożegna mistrza i pójdzie, gdzie ją nogi poniosą. W końcu co to ma być? Cholerny Asakura myśli, że może ich tak traktować? Jak niewolników, których można spokojnie zamęczyć? Ba, nawet nie! O niewolników względnie dbano. Byli drodzy i użyteczni, więc musieli trochę pożyć, tymczasem Asakura zostawił ich na pewną śmierć.

Lysergowi od bardzo dawna nie pasowało coś w Wyrzutkach. Początkowo nawet nie do końca rozumiał co, bo to było bardziej przeczucie niż racjonalne powody, więc je ignorował. Tak po prostu, wymyślając sobie od kretynów, wykonywał rozkazy, bo przecież kto jak kto, ale akurat oni chcą zniszczenia Hao Asakury.
Czas jednak mijał i jego niepewność rosła. Coraz częściej dostrzegał, że Wyrzutki owszem, mówią o zabiciu Hao, ale w gruncie rzeczy niewiele robią, a jeśli już to tak, że nic im nie wychodzi. To było dziwne, to było podejrzane. Przy tylu przedsięwzięciach coś w końcu musiało wyjść, choćby przypadkiem. Tymczasem klęska goniła klęskę i nawet straty wśród uczniów Asakury chwilami wydawały się przerażać Marco. Niby powinien się z nich cieszyć, ale zwykle miał minę, jakby sam otrzymał śmiertelny cios.
To się Lysergowi nie podobało, to go niepokoiło i to był jedyny powód, dla którego został w organizacji po śmierci Hao. Powinien z niej czym prędzej odejść, ale ta tajemnica go trzymała. Nie wiedział jeszcze w jaki sposób ją rozwikła, ale wiedział, że musi to zrobić. Sądził, że pobyt w siedzibie Wyrzutków mu w tym pomoże, ale bardzo szybko zmienił zdanie. Spotkał tam kogoś, kto zdecydowanie nie powinien tam być i stwierdził, że jedyne, co może zrobić to uciekać i szukać pomocy.
Na dodatek u osób, o których nawet nie myślał, że mu pomogą.

Segregatory bardzo ładnie wyglądały w oszklonej szafie. Elegancko, profesjonalnie, dokładnie tak, jak się spodziewał. Stół był uprzątnięty, stały na nim tylko szklanki i butelki wody. Biurko odsunął pod ścianę, lustro wyniósł. Będzie za nim tęsknił przez tych kilka godzin, które zajmie spotkanie, ale czegóż się nie robi w imię sprawy? Albo wyższego dobra, cytując za jego wspaniałymi poplecznikami.
Usiadł u szczytu stołu i zaczął się zastanawiać, kto przyjdzie pierwszy. Sądził, że Hao, on nie lubił marnować czasu. Wyrzutki uważały, że zegar ich nie obowiązuje.
Minuty mijały, do południa było coraz bliżej. Jeszcze kilka chwil, jeszcze odrobina cierpliwości. Żałował, że nie pada deszcz, bo coraz trudniej zachować spokój, kiedy się czeka.

Oaza na pustyni jest miłym miejscem. Można w niej spędzić kilka godzin i właściwie nie odczuć nieprzyjemności. No, chyba że ma się na sobie jasne ubranie, które łatwo pobrudzić siedząc na trawie, a jest się strasznym pedantem. Gorzej może być tylko wtedy, gdy twój towarzysz rzuca ci złe spojrzenia.
W takiej sytuacji znalazła się pewna dziewczyna, która postanowiła zaczekać na Hao. Wiedziała, że nieprędko go tu zastanie, ale mając możliwość wydostania się spod czujnego spojrzenia osób ją chroniących nie wahała się. Wzięła oczywiście swoją przyjaciółkę, inaczej tej wyprawy babcia by jej nie darowała. Reszta może się gniewać, ale nie babcia.
Chociaż widząc rosnącą złość przyjaciółki zaczynała żałować, że jednak nie naraziła się na gniew babci. Albo że nie dołączyła do idących tu uczniów Hao. Tam mogłaby się wmieszać w tłum, zniknąć z oczu szanownej Ellen i mieć względny spokój... Albo i nie.
Westchnęła i zaczęła splatać jasne włosy w warkocz. Gdyby nie musiała bawić się w gońca... To jej  nie przystoi, ale nie ma wyboru. Nikt inny nie ostrzeże Asakury.

Miał rację: pierwszy, idealnie o czasie, przybył Asakura, jednak Marco i Jeanne nie spóźnili się tak bardzo, jak zakładał. Widać też im zależy na czasie.
- Wszyscy się spieszymy - zaczął - więc na początek podsumuję wydarzenia. Oficjalnie Hao nie żyje, a że jest inaczej wiemy tylko my i jego uczniowie. Dzięki temu może działać względem Króla Duchów, urządzenie też zostało wczoraj umieszczone na miejscu, za trzy dni zakończy działanie. Jakieś pytania?
Nie było. Asakura nigdy ich nie miał, a Wyrzutki nie interesowali się tym etapem. Hao chciał tego Ducha i tytułu to proszę bardzo, ich to nie obchodzi.
- Skoro nie ma - kontynuował - to muszę podziękować Wyrzutkom za długotrwałe i jakże wiarygodnie udawanie bycia wrogiem Hao. Wasza pozorna nienawiść była wprost urocza. Wprawdzie nie jest konieczne, by ją podtrzymywać dłużej, ale myślę, że przez te trzy dni nie zaszkodzi - nie ma co fundować światu wielkiego zaskoczenia za wcześnie. Pocieszcie się, poopowiadajcie jak to to dobrze, że Hao nie żyje, czy co tam wymyślicie.
- To się da zrobić - stwierdził Marco. Może i w rzeczywistości nie był wrogiem Hao, ale i tak go nie lubił. Jakoś nie podobały mu się ciepłe spojrzenia Jeanne, rzucane od czasu do czasu Asakurze. Zupełnie, jakby się jej podobał... Fakt, że Hao miał dużo większy poziom furyoku, potrafił z nim zrobić istne cuda, a do tego władał żywiołami też jakoś nie poprawiał humoru Marco.
- Ja tymczasem podtrzymam do końca tygodnia przekonanie wśród ludzi, że nie dzieje się nic. Potem Król Duchów przestanie istnieć a nasz przyjaciel wzrośnie w siłę. Wyrzutki mogą zapewnić światu blackout i próbować nawracać na Dobrą Drogę, a Hao mordować kogo tam chce... Dogadaliście się już, jak ogarnąć wasze cele, by nie były sprzeczne...? - odpowiedziały mu krótkie kiwnięcia głowami ze strony Wyrzutków, Hao tylko na niego spojrzał - świetnie, wszyscy szczęśliwi. Trochę to potrwało, nim plan się ziścił, ale jak widzicie, wszystko jest na dobrej drodze do jego finalizacji.
A przynajmniej on widział, bo jego towarzysze nie mieli pojęcia w co się właśnie wpakowali i jak to się skończy.
Chociaż i on nie wszystko wiedział. Nie miał pojęcia, że Hao ma coraz większe wątpliwości co do tego planu i udziału w nim demona. Od wydarzeń w Sanktuarium miał bardzo złe przeczucia, które nie ustępowały nawet na chwilę, a on nie wiedział czego dokładnie dotyczą. Próbował przewidzieć, co się wkrótce wydarzy, ale wszystkie wizje były rozmyte i niewiele sensu w nich widział. A szukał bez przerwy.
Zagadnięty w korytarzu przez Marco, pytającego, co zrobić z jego bratem tylko warknął, że nic. Niech sobie Yoh żyje spokojnie, teraz nie ma znaczenia. Może później się przyda.

Marco był trochę zaskoczony zachowaniem Asakury. Hao na spotkaniach zwykle mówił dużo. Próbował narzucać swoje zdanie, nie znał pojęcia kompromisu. Tymczasem dziś milczał i zdawał się być myślami gdzie indziej. Co też mogło tak pochłaniać przyszłego Króla, że nie cieszyła go nawet myśl o spełnieniu marzenia? Wyrzutek nie wiedział, ale też nie miał odwagi pytać. Co jak co, ale głupi nie był, jakiś instynkt samozachowawczy też miał. Żałował, że musi spytać o Yoh, ale krótka odpowiedź go ucieszyła. Jak nic, to nic, całe szczęście, że nie musi rozwiązywać problemu, jaki  młodszy z braci stanowił.
Trzy dni... Asakura mógł się dziwnie zachowywać, ale Marco bardzo się cieszył. Z przyjemnością patrzył na zielony ogród, w którym znalazł się po wyjściu z budynku. Już za trzy dni, już niedługo, będzie mógł ratować świat przed zepsuciem. Ludzie byli coraz gorsi, odwracali się od światła, moralność zanikała, a i wiary niemal w nich nie było. Wyrzutki wkrótce będą mogli im ją przynieść.
Marco przystanął. Dlaczego Asakura nie zaprzeczył, gdy padło pytanie o kolidowanie ich planów? Przecież tego nie uzgodnili, w każdym razie nie w sposób, który by go zadowalał. Cały czas się kłócili... Do licha, co z tym Asakurą nie tak?
Przez chwilę Marco stał przed budynkiem i patrzył na stare, zdobione ściany. Niedawno odnowiono elewację i wyglądała naprawdę pięknie w ponurej, zaniedbanej okolicy. Wahał się, czy nie wrócić i nie porozmawiać z demonem o dziwnym zachowaniu Asakury lub z samym Asakurą. Hao jednak nie było, zdążył się teleportować, a powrót do demona nie był mu na rękę: wolał jak najprędzej zabrać Jeanne od źródła zła.
Zresztą, może nie ma powodu do obaw. Asakura mógł się po prostu denerwować lub niecierpliwić. Pracuje nad tym od tysiąclecia, pewnie bardzo by się zdenerwował, gdyby coś nie wyszło...
Tak, to na pewno to.
Nawet Marco w to nie wierzył, ale przeczucie mówiło mu, że nie powinien się wtrącać.

---
Coraz dłuższe mi te rozdziały wychodzą :) Nie potrafię podać daty kolejnego - nie jest jeszcze gotowy, za tydzień święta, a ja jestem przysypana lekturami, więc zobaczymy na kiedy się wyrobię :)

Jeśli ktoś czyta, to proszę o komentarze :) Są naprawdę mile widziane!