poniedziałek, 31 października 2016

11. Strach

Izumo

Ren był wściekły. Te małe, śmieszne badziewie zaatakowało jego?! Co ten Yomei sobie myśli wysyłając takie tałtajstwo na przyszłego Króla Szamanów i potomka rodu Tao?! Już on mu pokaże...
Pokaże, ale dopiero jak się zbierze z ziemi, bo jak na razie słabo mu to wychodzi - co spróbuje, to jakiś duszek znów go atakuje i nie pozwala. Nerwowymi ruchami zaczął wyplątywać miecz z ubrania. Dość niefortunnie owinął się w płaszcz i wydobywając ostrze Ren usłyszał dźwięk rozcinanej tkaniny. Cóż, lepiej to niż skóra, ale nadziwić się nie mógł swojej niezręczności. 
W końcu poderwał się, wykonał Szybkie Tempo... I w sama porę, bo zdołał tym samym uratować Mantę. Horo okazał się większym kretynem niż Ren zakładał i atakował nie patrząc kogo i gdzie, a w efekcie Oyamada prawie oberwał.
- Oj, sorki, Manta!
- So... Sorki?! Nie no... Nic się nie stałooo...
- Kretyn. Patrz, co robisz nim nas pozabijasz, bo wtedy sam cię wykończę!
Tao przygotowany i z bronią nie był przeciwnikiem dla duszków, więc kilka ataków później było po walce. Poza płaszczem Rena i rozbitym kolanem Horo, którego zupełnie przypadkiem w trakcie ataku nie zauważył Tao, obrażeń nie było, jednakże dalej poruszali się już ostrożniej, uważnie rozglądając dookoła. Nikt nie chciał być po raz kolejny zaatakowany z zaskoczenia. W końcu dotarli na miejsce bez kolejnych niespodzianek.
Yomei już na nich czekał stojąc w progu. Przyglądał się całej trójce jakby z lekkim rozczarowaniem.
- Czekałem na was, ale nie spieszyliście się.
- Bo zaatakowały nas twoje duszki, Yomei. Gdybyś ich nie wysyłał...
- Panie Tao, jest pan szamanem. Chce być Królem. Proszę wierzyć, z takimi manierami się pan nie nadaje, a z brakiem czujności, rozsądku i podstawowych umiejętności - widać to skoro tyle czasu męczył się pan z moimi duszkami - nie dożyje pan finału. Teraz proszę wejść, musimy porozmawiać.

Gdzieś w Europie

- Jesteśmy szamanami! Jesteśmy potężni i musimy dbać o Ziemię, a to oznacza, że dbamy o wszystko, co na niej jest. Wszystko, nie tak jak myśli ten Asakura, że tylko kwiatki i jelonki. Musimy dbać także o ludzi, a on i ci X-Laws, którzy zdają się mieć równie chore pomysły, nie rozumieją tego! 
Mówca na chwilę przerwał i przyjrzał si twarzom szamanów, którzy go otaczali. Niewielu znał osobiście, wiedział jednak, że nie są zbyt silni. Za to odwagi i poczucia przyzwoitości im nie brakowało i dlatego tu byli. Przyszli, by stawić opór potwornościom, jakie wyczyniają ci potężni - mordowanie niewinnych ludzi i szamanów było czymś niezrozumiałym. Niektórzy wierzyli, że razem nawet tak słabi jak oni są w stanie skutecznie stawić opór, inni po prostu chcieli zginąć w walce za coś co wierzą. Mówca wiedział, że wielu przyszło tu szukać ochrony, ale nie mógł im jej dać. Zaczynali to rozumieć, tym bardziej, że nie słychać o takich symbolach świata szamańskiego jak Yoh Asakura, Ren Tao czy inni walczący w Sanktuarium. Wiedział też, że wielu z obecnych zdezerteruje przy pierwszej okazji i przejdzie na stronę wroga, jeśli tylko ten da im szansę. A da, bo X-Laws nawraca na jakąś dziwną religię. Mimo to podjął przemowę na nowo. Jeśli choć część z nich będzie walczyć, to może jest szansa. Choćby malutka.
- Świetnie, Tony, gadasz i gadasz, ale co my właściwie mamy robić? - zapytał ktoś z tłumu. - Atak na siedzibę Wyrzutków już był i co? Nic, wymordowali wszystkich atakujących. Bez mrugnięcia okiem. Z radością, jak mówią.
- Jak mówią? Jasne, tylko trupy za wiele nie mówią, a o radości rozpowiadają same Wyrzutki. X-Laws chce wzbudzić w nas strach...
Robił co mógł, by odwrócić uwagę od konkretnego pytania: co robić. Sam nie wiedział, czuł tylko, że muszą się trzymać razem. A kiedyś może coś wymyśli lub pojawi się Yoh, Horo czy kto tam. Oni na pewno sobie ze wszystkim poradzą. Na pewno. 
Na pewno?

Siedziba demona

Demon był trochę zaniepokojony. Oczywiście, bardzo cieszył go rozwój wypadków - Wyrzutki wzięły się do pracy tak ochoczo, jak zakładał, śmierć plemienia Patch była jego drobnym i prywatnym powodem do radości, a niedawny huragan na Florydzie dowodził rosnącej potęgi Królowej. W zasadzie wszystko zgodnie z planem. 
Problem stanowił tylko Asakura. Demon był pewien, że szaman mógłby konkurować z diabłami pod kątem tajemniczości i knucia. Dotąd był pewien swojego wpływu na Hao i że ten grzecznie wykona, co do niego należy. Tymczasem Asakura jakoś ociągał się z przejęciem mocy Króla Duchów, co oznacza, że ktoś inny może to wykorzystać. Oczywiście, mit potęgi i niepokonalności Króla wciąż krąży wśród szamanów, ale ktoś w końcu będzie chciał pójść w ślady Hao. Przecież to nieprawda, że jest niepokonany a Yoh i spółka stanowią grupę najsilniejszych szamanów na świecie. Wciąż są tacy, którzy nie ustępują im siłą i umiejętnościami... Asakura powinien się  pospieszyć. 
Albo nie. Demon czuł, że nie najlepszym pomysłem jest dalsze ufanie Hao i pozwalanie mu na wszystko. Asakura był niepokojąco blisko zdrady i dogadania się z innymi nacjami zamieszkującymi Ziemię. Ta Harmanówna była szczególnie niebezpieczna i demon aż zgrzytał zębami ze złości na myśl, że czarownicy nie może się pozbyć. Te kobiety zawsze doprowadzały go do szału, zwłaszcza, że były pod szczególną ochroną i boską, i piekielną, zwłaszcza po tym cyrku z Inkwizycją.
Musi znaleźć kogoś odpowiedniego, by zastąpił Askaurę w przejmowaniu Króla. To konieczność, inaczej jeszcze ktoś zdoła namieszać i jego plan wezmą... Hm, diabli. Dosłownie. Tysiąc lat kombinowania pójdzie na marne, bo jakiś szaman okazał się takim kretynem, że nie chce zostać panem świata... Tylko jak znaleźć kogoś nowego? Pomysł o Wyrzutkach odrzucił niemal natychmiast - Hao za często się z nimi kontaktuje i na pewno coś by się wydało. Asakura musi wierzyć, przynajmniej trochę, że demon wciąż jest po jego stronie. Znalezienie kogoś nowego tak, by nie budzić czujności też łatwe nie będzie...
Cholerny Asakura. Demon żałował, że tak go wyuczył wszystkiego, ale przecież wciąż mia kilka asów w rękawie...

Gdzieś w Europie

Ludzie z niedowierzaniem oglądali wiadomości. Co chwilę pojawiały się nowe komunikaty o atakach na małe miejscowości w różnych częściach świata. Łączyło je tylko to, że wykonywane były przez ludzi w białych mundurach, a większość mieszkańców umierała. Większość, bo małe dzieci ci ludzie często zabierali, kilku osobom udało się na czas uciec lub dziwna grupa z niewyjaśnionych przyczyn darowywała im życie. 
Ludzie wciąż nie wierzyli w to, co się dzieje, ale zaczynali się bać. Czuli, że niezależnie od tego kim są ci biali, są niepokonani - nawet rządy nie podjęły jeszcze żadnych działań by z nimi walczyć, nie było żadnych oświadczeń, zaleceń - nic. Jakby nic się nie działo.
A przecież się działo. Ludzie coraz częściej myśleli o tym, kiedy przyjdzie kolej na nich. Bo przecież mogła, nie było żadnego sensu w tych mordach. Po cichu myśleli, że w sumie ci terroryści znani dotąd nie byli tacy źli. Przynajmniej wiadomo było o co chodzi.
Ludzie kulili się po cichu w domach, bojąc się zapalić światło. Wielu z nich myślało o ucieczce z miasta z samego rana. Wydostać się, schować gdzieś na pustkowiu, przeczekać... Przecież to nie może trwać wiecznie i nikt nie może wymordować całej ludzkości. Nawet Hitler nie był tak zły. Nie może o to chodzić. 
Prawda?

Obóz Hao

- Anna. Jak miło. Cóż mogę dla ciebie zrobić?
- Przecież wiesz po co przyszłam. Dostałam twoją wiadomość.

~~~~~
Wcale nie mam miesięcznego opóźnienia. Skąd ten pomysł...?
A poważnie - przepraszam, październik nie jest dobrym miesiącem. Kolejne będą gorsze, zwłaszcza, że jak wychodzę przed ósmą, tak wracam koło 20 i szykuję się na następny dzień zajęć, więc czasu mało. Stąd: nie mam pojęcia kiedy będzie kolejny rozdział, na razie mam tylko konspekt.