czwartek, 18 sierpnia 2016

8. Sojusz

Kilka lat wcześniej (Hao)

Hao Asakura już 500 lat temu zaplanował, że w kolejnym wcieleniu sam sobie stworzy wroga, a demon przyznał, że to dobry pomysł. Wróg musiał być takim, z którym da się dogadać, żeby był groźny kiedy i jak trzeba oraz żeby móc go kontrolować. Wydawało się to bardzo dobrym pomysłem, bo jeśli wszyscy będą znali wrogów Hao, to nie będzie im się chciało go atakować, a jeśli już, to będą dołączać do tej znanej grupy (bo dobrze żeby to była grupa, zbierze więcej niechętnych mu). To musiał być ktoś bystry, bo będzie musiał przekonać świat, że z nim walczy, ale że są i gorsze rzeczy... Przy tym zdolności aktorskie musiałby być na najwyższym poziomie, do tego właściwa osobowość, która łatwo ulega obsesjom...
Właśnie kiedy ponownie rozważał ten plan poznał Marco.

Kilka lat wcześniej (Marco)

Dobry Boże, ześlij na mnie swą mądrość i rozświetl ciemność, w której błądzę. Nie wiem, co robić. Twój świat, Panie, jest tak zepsuty. Miał być wspaniałym i idealnym miejscem, ale ludzie wszystko niszczą. Krzywdzą się, mordują, nie dostrzegają Twojej łaski i miłosierdzia. Tak bardzo chciałbym w Twoim imieniu naprawić wszystko i sprawić, że dobro zapanuje, ale, Panie, nie wiem jak. Sam nie mam dość sił. Ześlij Panie...
- Przepraszam, że przerywam panu modlitwę, ale czuję, że pan cierpi. Czy mogę pomóc? Mam na imię Jeanne.
Marco spojrzał na dziewczynę, która przy nim stanęła. Wydawała mu się tak jasna, że aż raziła w półmroku świątyni. Czy to możliwe, że jest odpowiedzią na jego modły?
- Przepraszam jeszcze raz, proszę, niech pan przyjdzie na spotkanie do kaplicy dziś o 18. Spotyka się tam grupa, która sobie pomaga... Pomożemy i panu.
Wtedy jeszcze nie wiedział, że wkrótce zostanie członkiem znanej na całym świecie grupy zwanej Wyrzutkami. 

Kilka lat temu (Hao)

Od kilku godzin czekał na kogoś z tych dziwnych ludzi w bieli, którzy siedzieli w świątyni. Zastanawiał się ile może zająć modlitwa, ale nie tracił cierpliwości. Właściwie im dłużej się modlili, tym lepiej nadawali się do jego celu. Chyba że kłamstwo będzie im za bardzo przeszkadzać... Lub konszachty z demonem. Zaraz się dowie, bo ze świątyni właśnie wyszedł jeden z nich.
- Cześć! - zawołał zeskakując z drzewa. - Jestem Hao. Porozmawiamy? Mam propozycję.
- Mraco. - Blondyn wyciągnął rękę do Asakury. -  Zawsze jestem gotów nieść dobro światu, więc jeśli go potrzebujesz, to z przyjemnością z tobą porozmawiam.
- Super. Mamy zbieżne cele, wy i ja, dlatego chciałbym połączyć siły.
- W naszych szeregach znajdzie się miejsce...
- Nie, nie. Mam własne szeregi. I moc, której nawet sobie nie wyobrażasz, szamanie. Podobnie jak wy chcę oczyścić świat z wszelkiego zła, ale mam wrogów. Wy też ich będziecie mieli, niezależnie od szlachetności celów. Dlatego chcę w pewien sposób połączyć siły.
Hao wiedział już, że Marco jest zainteresowany. Na pewno będą szczegóły budzące wątpliwości, ale te da się ominąć lub dostosować. Zapowiadał się piękny początek wspólnej pracy.

Teraz

Sufit taki piękny. Taki biały. Taki czysty. A ta ściana! Bielsza. Ani śladu zabrudzenia. Gładka. Idealna. No i podłoga, też cudna. Dopracowana, gładka, ładna...
Yoh nudził się coraz bardziej a zamknięcie zaczynało go doprowadzać do szału. Coraz częściej myślał nad zrobieniem jakiejś awantury, rozwaleniem kilku rzeczy, ale zawsze się hamował. Nie miał prawa do złości. Zasłużył na więzienie. Tylko że wolałby coś robić. Coś ciekawszego niż robienie brzuszków i gapienie się w sufit. Bezczynność była straszna.
Na korytarzu ktoś rozmawiał. Chyba będzie miał gości. Niespotykane zjawisko w domu Wyrzutków. 
Nagle się poderwał z podłogi. Jeden z głosów brzmiał zupełnie jakby należał do... Nie. To niemożliwe. To nie może być on. Nie tutaj, nie w towarzystwie Wyrzutków, nie rozmawiający z nimi przyjaźnie, nie...
Drzwi się otworzyły.
- Witaj, braciszku.

~~~~
Jeśli ktoś ma pomysł jak poprawić pierwszy fragment, to proszę o sugestie. Mi już brakuje pomysłów :/
Krótko, ale następny rozdział będzie dłuższy, ciekawszy i w pełni współczesny. Za dwa tygodnie.

czwartek, 4 sierpnia 2016

7. Początek Wielkiego Hao

Tysiąc lat wcześniej

Demon szybko przemierzał ulice. Nie lubił przebywać wśród ludzi, zwłaszcza w tak małych społecznościach jak ta. Wszyscy mu się przyglądali, wiedząc, że nie jest tutejszy. Budził zainteresowanie i wrogość, tylko patrzeć, aż ktoś się na niego rzuci. Oczywiście poradziłby sobie bez problemu, ale po co marnować czas? Ma tyle spraw do załatwienia, musi znaleźć kogoś, kto pomoże mu zrealizować plan. 
I przystrzyc włosy, cały czas lecą mu do oczu...
Cały czas starał się zachować czujność i zwracał uwagę na wszystkie szczegóły, ale atak przyszedł niespodziewanie. Nawet nie zauważył jak to się stało, ale stos koszy, który właśnie mijał, spadł na niego zwalając z nóg. Zaklął cicho, szukając ostrza, które zawieruszyło się gdzieś w fałdach ubrania... Zamarł. Atakujący był dzieckiem, na oko sześcioletnim i w tej chwili niesamowicie przerażonym, bo łajanym przez właściciela koszy.
- Hao! Jak mogłeś coś takiego zrobić?! - do dziecka podbiegła kobieta i upewniwszy się, że chłopcu nic nie jest, zaczęła przepraszać handlarza kłaniając się raz po raz. W końcu mężczyzna dał się udobruchać i zawołał synów, by uprzątnęli bałagan.
- Nic się panu nie stało?
Demon, zajęty otrzepywaniem ubrania, spojrzał na dzieciaka. Mały był pierwszą osobą, która zwróciła na niego uwagę. Wcześniej nikt się nie zainteresował, nie zapytał. W ogóle sytuacja była o tyle dziwna, że ludzie nie wykazali nawet najmniejszego zainteresowania wypadkiem. Nikt nie spojrzał, nie podszedł... W normalnym mieście zebrałby się tłum debatujący nad tym, jak dzieciaka ukarać, bo przecież prawie zabił mężczyznę. Tu nie.
- Nic. Uważaj na przyszłość.
- Hao! Chodź tu w tej chwili, daj panu spokój. Dość już narozrabiałeś! Idziemy do domu. Co ci przyszło do głowy, żeby tam wchodzić?
Dzieciak pobiegł za matką co chwilę podskakując. Parę metrów dalej odwrócił się jeszcze i z szerokim uśmiechem pomachał demonowi.
- No bo zawsze mówiłaś, że tu mieszkają dobrzy ludzie i że trzeba im pomagać, a pani Shiro chciała koszyk, ten ładny z góry i nie mogła sięgnąć, to myślałem, że się wepnę i podam. Ale straciłem równowagę i poleciałem, a te wszystkie kosze ze mną...
- Och, Hao... Pan Oyamada jest wyższy, ma synów, oni by podali ten koszyk pani Shiro. Mierz zamiary na siły, dla ciebie to jeszcze za wysoko. Dobrze, że nic nie zniszczyłeś, bo nie stać by nas było na zapłacenie...
- Będzie nas stać, kiedy zostanę Królem Szamanów!
- Ciszej, Hao, nie mów o tym głośno...

Teraz

Godzina 15.00, Jun jak zwykle punktualnie wróciła z lekcji francuskiego. Teraz miała chwilę na relaks, więc jak co dzień o tej porze usiadła, by wypić cappuccino i przejrzeć kilka katalogów. Zaraz będzie musiała powtórzyć sobie słówka na jutro, napisać kilka e-maili i iść na siłownię, ale to dopiero za jakieś pół godziny. 
Włączyła radio, jakąś stację z muzyką klasyczną i zaczęła przeglądać katalog. Jej przyjaciółka niedługo miała wyjść za mąż, więc Jun szukała odpowiedniej sukienki. Ciemnej, eleganckiej, ale kobiecej...
Muzyka się urwała i przemówił spiker z wiadomością z ostatniej chwili. Jun znieruchomiała z filiżanką w połowie drogi do ust. 
Atak? Na północy? W wiosce... Boże, Trey!
Gwałtownie odstawiła filiżankę i sięgnęła po komórkę.
- Ren?! Słyszałeś...?
Rozlane cappuccino powoli wsiąkało w stronę katalogu, który długo miał nie być potrzebny.

Tysiąc lat wcześniej

Znów ta piekielna wiocha. Nie, nie piekielna. Piekło jest przy niej całkiem miłe i przytulne. Demon był wściekły, że musiał tu wrócić. Parę lat temu nikogo odpowiedniego nie znalazł, to i teraz raczej nie znajdzie. Chociaż, z takim myśleniem, to po powrocie do domu może znaleźć co najwyżej najbliższy kocioł ze smołą. Będzie to proste, bo kotłów w piekle jest całkiem sporo, a on poważnie nawala. Już dawno powinien znaleźć sposób i właściwą osobę, a tu nic... Musi sobie poradzić, w końcu musi.
Teraz.
Oyamada dalej prowadził ten koszmarny sklep z koszykami. Demon aż zgrzytnął zębami i gniewnie odrzucił włosy z twarzy na wspomnienie wypadku sprzed kilku lat. Jakby teraz dorwał bachora...
O wilku mowa. Tylko ten... Tao? Mao? Nie, chyba Hao, jakoś już nie wygląda na beztroskiego urwisa. Demon aż się uśmiechnął widząc jak bardzo ośmiolatek jest wychudzony i brudny. Jednak był ktoś w gorszej sytuacji niż on.
- Cóż to, mały, wody nie masz? - zapytał. - A przecież tyle pada...
- Nie jestem mały a ty przeszkadzasz, demonie.
Zuchwały dzieciak, to demon musiał przyznać. Odważny i niegłupi... Może by się nadał? 
- W umieraniu z głodu? A, to przepraszam. Tylko czy matka cię nie uczyła, że niewolno wyzywać ludzi od demonów?
- Przecież nim jesteś. Wszyscy tu o tym wiedzą, ci ludzie aż się trzęsą ze strachu.
Jawna pogarda w głosie Hao nie umknęła uwadze coraz bardziej zaciekawionego demona.
- Ach... Szacunku do ludzi też cię nie nauczyła? Ani że powinieneś pomagać ludziom i, bo ja wiem?, walczyć ze mną w ich obronie?
- Myliła się. Ci ludzie nie zasługują na nic. Słyszę ich myśli, znam ich lęki, pragnienia... Kiedyś chciałem im pomagać, ale teraz... Są żałośni.
Demon słyszał jakiś czas temu o biednym dzieciaku, co stracił matkę i na dodatek dostał reishi po jakimś demonie, ale nie sądził, że plotka jest prawdziwa. Wygląda na to, że jednak spotkał tego mitycznego dzieciaka... Obiecujący początek. Ciekawe, co może z nim zrobić.

Teraz

Manta pedałował ile sił w nogach do domu Yoh. Spędził dużo czasu z ojcem, który wciąż wariuje, że jego syn marnuje życie w towarzystwie tego Asakury, ale dłużej nie mógł wytrzymać. Miał dość słuchania absurdów pana Oyamady, na dodatek strasznie się martwił o przyjaciela. Był ciekaw, czy coś wiadomo o Yoh albo czymkolwiek innym, a nie mógł się dodzwonić do Rena i Anny.
Wjechał do parku i jeszcze bardziej przyspieszył. Tu nie musiał się przejmować, że kogoś potrą...
Krzyknął i szybko odbił kierownicą w prawo, kiedy ktoś wyszedł na ścieżkę na wprost niego. Nie zdążył wyhamować i zatrzymał się dopiero wpadając w krzaki. Przez chwilę się nie ruszał, niepewny, czy czegoś nie złamał, ale w końcu musiał wstać. Jęcząc wygrzebywał się z krzaków i nagle znieruchomiał na widok mężczyzny, który spowodował wypadek. Białego munduru nie dało się pomylić z żadnym innym.
- Ty jesteś Manta? - spytał mężczyzna.
- Yhy...- nic więcej nie zdołał wykrztusić.
- Więc przekaż swoim przyjaciołom, że mają się nie wtrącać. Cokolwiek się dzieje, gdziekolwiek jest Yoh - nie wasza sprawa. 
Miał już odejść, ale zatrzymał go głos Oyamady. Chłopak jednak znalazł w sobie trochę odwagi.
- Gdzie jest Yoh? 
- Bezpieczny i pozostanie tak, póki się nie wtrącacie.
- Oddajcie go! Natychmiast! Słyszysz?! Oddawaj Yoh!
Mężczyzna nie reagował już na krzyki Manty. Odszedł równie szybko, jak się pojawił.

Tysiąc lat wcześniej

Hao trenował od rana. Przerwy, które sobie robił trwały zaledwie kilka minut, ale i w ich czasie starał się pracować nad swoimi umiejętnościami - jadł nad starymi zwojami, pił nad starymi zwojami i siadał nad starymi zwojami, by złapać oddech. Niektóre z nich miały ponad tysiąc lat a kryły tajemnice umiejętności szamańskich, które wybrani poznawali od pokoleń. On był jednym z nich dzięki pomocy demona. Spotkanie sprzed paru lat przyniosło mu wiele korzyści, dzięki którym mógł zrealizować swój wielki plan - zostać Królem Szamanów.
Jako dzieciak miał tak naiwne marzenia - chciał, żeby mamę było stać na jedzenie i ładne ubrania, żeby ludzie byli szczęśliwi i chciał pomagać. Nawet tym złym, bo wierzył, że to nie ich wina, że są źli.
Te marzenia to już przeszłość. Teraz chciał pomóc tylko jednej potędze - Naturze. Już wie, że ludzie wcale nie zasługują na pomoc. Nie chcą jej, chcą być dalej źli, mieć więcej kosztem bliźnich. Zwłaszcza kosztem bliźnich, bo znajdują jakąś perwersyjną przyjemność w krzywdzeniu innych.
Trzasnęły drzwi. Demon wrócił do domu, gdziekolwiek wcześniej był. Hao wykonał ostatnie przysiady i wszedł do chaty.
- Jesteś - stwierdził po prostu na widok demona. Nie był przesadnie wylewny, ale cieszył się z jego powrotu. Gdyby nie on pewnie nie pożyłby długo a co dopiero mówić o zostaniu Królem Szamanów.
- Tak. Za kilka tygodni rozpocznie się Turniej. Nie wygrasz go.
- Jestem silny...
- Prawdopodobnie jesteś już najpotężniejszym szamanem na świecie. Tylko że sam wiesz, że to jeszcze za mało, bo wiele osób stawi opór. Do zrealizowania swojego marzenia potrzebujesz większej mocy i władzy, pełnej władzy. Większej niż da ci Król Duchów. Potrzebujesz Królowej.
- Przecież to niemożliwe. Ona jest zamknięta, a Król...
- Och, są sposoby. Tylko że najpierw trzeba osłabić Króla Duchów, jego moc posłuży komunikacji miedzy wymiarami. Królowa stanie się silniejsza i będzie mogła się uwolnić, Król będzie słabszy i nie stawi oporu. Miną wieki nim zauważy, że coś jest nie tak i zareaguje. Osłabienie będzie się rozwijać powoli, jak choroba, a potem będzie już za późno... Dla niego. Dla ciebie będzie to właściwy czas.
- Wieki? Jestem szamanem. My nie żyjemy przez wieki.
- Nie... Ale zawsze możesz się odrodzić. Mogę ci zdradzić tajemnicę reinkarnacji. Będzie potrzebna, bo nawiązanie połączenia między wymiarami będzie wymagało ofiary z życia szamana, który tego pragnie.
Perspektywa kusząca i ryzykowna. Hao nie wiedział, czy bardziej pragnie realizacji celu, czy boi się śmierci. Ale w sumie demon nigdy go nie skrzywdził, nie zdradził i zdaje się, że mają wspólny cel. Do tego śmierć może przestać być problemem. Dlaczego się nie zgodzić?
- Mam pewne wątpliwości, ale jeśli je rozwiejesz...

~~~~
Tak, wiem, jakieś dwa tygodnie opóźnienia... Ale następny rozdział będzie szybciej, mam jeszcze 2 w zapasie :)