sobota, 5 marca 2016

1. Koniec

Udało się. Dokładnie tak, jak planował. Król Duchów jest osłabiony, Turniej przerwano, a wszyscy są przekonani, że nie żyje lub wkrótce umrze. Pełen sukces, który wymagał tylko kilku walk i trochę iluzji. Powinien być zadowolony. On, Hao Asakura, wyprowadził wszystkich w pole. Znów! Z taką łatwością, jakby wszyscy w Dobie Village byli dziećmi. Cudownie.
Tylko dlaczego czuje się tak beznadziejnie? Dlaczego jest mu z tego powodu przykro?
Przecież to absurd. Plan został wykonany. Częściowo, ale reszta to już formalność. I to taka, która nie powinna go obchodzić. Zrobił swoje, jeszcze jedno spotkanie i będzie po wszystkim.
Dlaczego ma wrażenie, że robi źle?
Przecież to już koniec. Kilka dni i będzie mógł wymordować ludzkość, zaprowadzić na Ziemi porządek i natura odetchnie z ulgą. Koniec!
Na pewno? Czy może...
Nie. Na pewno. Przecież nie zostałby oszukany. Nikt nie zdołałby go oszukać. Nie przy reishi.
A może...

Dobra, czarna kawa, zatłoczone lotnisko, hałas i klimatyzacja stały się czymś niezwykłym po miesiącach spędzonych w Dobie. Trudno było wrócić do normalnego świata, jeszcze trudniej będzie wrócić do normalnego życia, kiedy jeszcze parę godzin temu walczyło się o wszystko. Spokój, który wkrótce nadejdzie, gdy wszyscy wrócą do domów, wydaje się czymś niesamowicie abstrakcyjnym. Bo jak to? Turniej o tytuł Króla Szamanów, Hao Asakura i Gwiezdne Sanktuarium są już przeszłością? To wszystko... Naprawdę znikło? Tak po prostu? W parę godzin?
Właściwie w parę minut. Godziny zabrało im dotarcie do miasta. Załatwienie lotu do Tokio. I zamówienie kawy, tej cholernej kawy w papierowym kubku, która nie daje absolutnie nic i która w żadnym razie nie powinna być pita, a już na pewno nie tutaj, nie w tych koszmarnych okolicznościach. Nie...
Ale jest. Tutaj. W tych okolicznościach. A Hao Asakura nie żyje. Koniec przedstawienia, można iść do domu. Bisu nie będzie.
Co z nimi? Z bohaterami, którzy sami pokonali jego? Nic. Przecież nie zasługują na wyjaśnienia. Ani na "dziękuję". Przecież tylko wykonali swój obowiązek. Całe Dobie im pomagało, a teraz koniec. Ratuj świat, a potem wrócić do domu. Do szkoły. I ratuj się przed zagrożeniem z matmy, albo innej bzdury, na którą nie chodziłeś cały semestr.
Nawet nie dostali czystego stolika, przy którym mogliby wypić kawę. Tylko małe coś, co go imituje. Lepkie, ze śladami po kubkach. Nawet nie mieścili się przy nim wszyscy.
To takie... Gorzkie. Smutne. Na swój sposób bolesne. Bezsensowne.
Już nawet nie mają siły rozmawiać. Analizować. Myśleć. Zaraz się rozstaną, nie wiadomo na jak długo. Może na zawsze. I nic sobie nie powiedzą. 
Już nie ma słów, które można powiedzieć. "Nie martw się" jest nie na miejscu. "Zrobiliśmy to, co trzeba" nie ma sensu. I komu to powiedzieć? Yoh? W końcu to jego brata zabili.
To on zabił swojego brata, wypadałoby powiedzieć. Ale nikt nie ma serca. Nie ma odwagi wymierzyć taki cios w przyjaciela.
On też jej nie ma. Z uporem patrzy w kubek. Nie tknął kawy. Boi się zwrócić na siebie uwagę.
Czy ma wyrzuty sumienia? Nie, jeszcze nie. Jeszcze nic nie czuje. Nie ma siły, nie ma ochoty, nie ma... Sam nie wie czego. Może jutro się dowie.
Głos z głośników wzywa do kontroli pasażerów lotu 312 do Tokio. Pora ruszać. Lot do Berlina wkrótce też wyczytają. Później do Chin odleci prywatny odrzutowiec Tao.
Pora się pożegnać. Zwykłe "cześć" musi wystarczyć. Dawni przyjaciele, zawsze nierozłączni, zawsze rozgadani nie potrafią zdobyć się na więcej. 
Czy to i dla nich koniec?

O wiele dalej niż ktoś mógłby przypuszczać bawiła się grupa szamanów. Szczęśliwych, bo oto nadszedł ten dzień. Właściwie to DZIEŃ, który należałoby wypisać wielkimi, złotymi zgłoskami. DZIEŃ wielki, wzniosły, wspaniały i wiele, wiele innych pochwalnych epitetów na jego cześć można tu wpisać. Bo oto DZIEŃ końca wszystkiego, co złe. Cud się ziścił a X-Laws wreszcie kończy misję. Bez problemów, bez ofiar, bo kto by liczył kilku martwych szamanów? Ważne tylko, że Żelazna Dama i Marco żyją, nie są sami, bo jeszcze paru członków organizacji przetrwało. A reszta... Cóż, straty własne. Tego nie da się uniknąć na wojnie.
Oczywiście, to tylko koniec pewnego etapu. X-Laws wiedzą, że jeszcze dużo pracy przed nimi. Jeden problem z głowy, ale wiele innych czeka na rozwiązanie. Czas spotkać się z nimi, zaplanować, co dalej. Ktoś musi przypilnować Yoh i jego przyjaciół, bo pewnie sam Król Duchów nie wie, co teraz zrobią.
Chociaż ten to w ogóle niewiele wie.
Tyle problemów przed nimi, ale zajmą się tym jutro. Dziś świętują. Mają co. Walka w Gwiezdnym Sanktuarium była piękna, a efekty przeszły najśmielsze oczekiwania.
Marco wzniósł toast. 
- Za świetlaną przyszłość!

Kap. Kap. Kap.
Jednostajny rytm spadających kropel zawsze go uspokajał, a tego teraz zdecydowanie potrzebował. Tyle emocji dostarczył mu ten dzień! A ile jeszcze przednim! Tak przednio się z nimi zabawia, tak łatwo wszystko mógł osiągnąć! Wszystko, wszystko, wszystko!
No nie, jeszcze nie wszystko. Jeszcze trochę przed nimi. Spotka się z X-Laws i przekaże co dalej, bo gotowi są wszystko zepsuć. Ta ich dziewczyna jest strasznie naiwna a Marco nie grzeszy inteligencją, ale wszystko ma swój umiar. Ostrożność nie zawadzi, bo może ktoś w tej organizacji jakiś rozum jednak ma. Chociaż szczątkowy.
Cierpliwości, cierpliwości, potarza to sobie od rana, między kolejnymi wybuchami śmiechu. Jeszcze tylko troszeczkę. Odrobinę. Pracuje nad tym tak długo, że jeszcze kilka dni wytrzyma.
Ale ta mina Yoh, gdy myślał, że trafił Hao... Przednia! I może nawet popsuł dzieciakowi zabawę w przyjaciół. I w dom, bo ta Anna... No cóż. Chyba z nim nie wytrzyma.
Otrzepał garnitur, przejrzał się w wysokim lustrze. Poprawił włosy, bo leciały mu do oczu. Ocenił, że wypadałoby je przyciąć, najlepiej jeszcze przed spotkaniem.
Posprzątać też powinien, stwierdził rozglądając się po pokoju. Poza lustrem, stołem i kilkoma krzesłami nic w nim nie ma, ale papiery powinny zniknąć z blatu. Trzeba wstawić na nie jakąś szafę, kupić segregatory. Ludzie lubią segregatory. Wyglądają profesjonalnie. On musi się wydawać profesjonalny, bo mogą stracić do niego zaufanie. Wprawdzie nic już nie mogą zrobić, za późno by mu zaszkodzić, ale lepiej mieć ich wszystkich po swojej stronie.
Kto wie do czego jest zdolny oszukany idiota, kiedy kłamstwo wyjdzie na jaw?

---
Pierwszy rozdział za nami. Jest jeszcze wprowadzający w bardzo ogólną sytuację, ale w kolejnym ruszymy już dalej. Z tydzień.

5 komentarzy:

  1. Cóż, dalej tajemniczo, ale mniej niż w prologu. ^^ Przynajmniej już się upewniłam, kto był narratorem w prologu, więc jedna rzecz wyjaśniona. Chyba że zabawisz się z moim zmysłem detektywistycznym i okaże się inaczej. xD
    Mamy Hao. :D A to szczwany lis. Nie spodziewałam się, że to wszystko w Sanktuarium, to tylko część jego szatańskiego planu. Chociaż po nim to wszystkiego można się spodziewać. Moja uśpiona czujność nie była przygotowana na takie wydarzenia. ^^"
    O luju! Hao ma wątpliwości! W dodatku przejawiają się ludzkie uczucia, które zawsze skrywał. O.O <-- tak, to wyraz mojej twarzy. xD Ale w sumie... dobrze Ci tak, Hao. Sumienie ma prawo dojść do głosu, bo nieładnie tak robić. Podstępy, żeby tylko zrealizować plan wyrżnięcia w pień ludzkości. >.< Może chociaż raz zmieni się z własnej woli, a nie pod wpływem braciszka.
    No i mamy naszą wesołą gromadkę, która jednak nie jest wesoła. No bo kto byłby radosny po takich wydarzeniach? Na pewno nie oni. Mają za dużo empatii, ludzkich uczuć. (Tak, Ren też, ale się ukrywa! xD) A już na pewno zachowanie Yoh jest adekwatne do wydarzeń sprzed kilku godzin.
    Mam też nadzieję, że pytanie na końcu części o Yoh i reszcie jest czysto retoryczne i tak naprawdę się zobaczą za jakiś czas. Przecież ich przyjaźń nie może się od tak skończyć... Prawda? Wiem, że walka w Sanktuarium zostawi ślad do końca życia w psychice każdego z nich. Jednak ich przyjaźń jest jedyna w swoim rodzaju. Nie sądzę, żeby mogła prysnąć jak bańka mydlana.
    X-Laws =.= Jak mi niemiło ich znowu spotkać. Tak, świętujcie sobie, świętujcie. Pragnę zobaczyć minę Marco, gdy dowie się, że Hao żyje. xD To będzie takie piękne zaskoczenie pomieszane z niewyobrażalnym gniewem. A jak dobrze wiemy - gniew tylko zaślepia, więc Hao tak czy inaczej jest na wygranej pozycji. ^^
    A kimże jest tajemniczy jegomość? Coś mi mówi, że przez niego będą problemy. Tak, zdecydowanie to jest geniusz zła w opowiadaniu. >.< Oszukać Hao trzeba umieć, a skoro jemu się to udało, to myślę, że jest wybitnie inteligentny lub skrajnie głupi. Jedno z dwóch. A nazywanie Hao oszukanym idiotą (bo łącząc fakty, myślę, że ostatnie zdanie odnosi się do Władcy Ognia), sugeruje, że chyba nie wie do końca, na co się porywa. Albo wie i myśli, że mu się uda.
    Przepraszam, ale że tajemnicza postać spiskuje z X-Laws? Już go nie lubię. Chociaż widać, że jest mózgiem całej operacji. A co do Jeanne... Owszem, jest naiwna, ale bardzo silna. A Marco? Cóż, mogę się wyjątkowo zgodzić z nim, chociaż nie podoba mi się jego spiskowanie przeciwko Hao.
    Im bardziej się rozpisuję, tym bardziej mam wrażenie, że mniej składnie piszę. Zostawiam moją litanię w tym miejscu. ^^"
    Czekam na następny rozdział. :)
    Życzę weny, bardzo dużo weny. Podoba mi się to opowiadanie i chętnie będę czytała kolejne rozdziały. ^^
    Pozdrawiam. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Haosiu, ty geniuszu zła xd W trakcie czytania akapitu o nim tak mi dźwięczał w uszach jego złowieszczy śmiech...
    Hao to Hao, aczkolwiek chyba każdy, nawet największy ekhem wariat, miałby jakieś wątpliwości przed wymordowaniem całej ludzkości xD A o ile Pan Płomieniek wariatem w pewnym sensie jest, to na pewno inteligentnym i w pełni świadomym swojego postępowania.
    Och, X-Laws i cały misterny plan poszedł w pi... -,- Samo imię tego wypłosza napawa mnie obrzydzeniem, ale widzę, że odegra tu jakąś rolę, więc chyba będzie irytował nas odrobinę dłużej niż ktokolwiek by chciał.
    Z jednej strony w pewnym sensie rozumiem żal Yoh, ale nie do końca. Jasne, uratował świat (przynajmniej w mniemaniu tego świata i własnym), ale po pierwsze ktoś to musiał zrobić, po drugie jest Asakurą i taki już jego los i jego powinność. To tak, jakby robotnik na budowie oczekiwał podziękowań za wykonaną robotę. Chociaż Yoh nie ma wynagrodzenia, a jakieś mu by się należało. Co nie zmienia faktu, że wygląda to tak, jakby bardziej bulwersował go właśnie fakt pewnej niewdzięczności, niż morderstwa na rodzonym bracie. Cóż.
    Nie wiem kto to jest,ale fakt, że współpracuje z Wyrzutkami umieszcza tego jegomościa na początkach listy "tych złych i niedobrych, ogólnie be".
    "Chociaż ten to w ogóle niewiele wie." - i w tym zdaniu zawiera się cały sens istnienia Króla Duchów xd
    Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zasadniczo, to pracownik budowlany jednak to "dziękuję" otrzymuje - zapłata, wiecha na koniec budowy. Tymczasem naszych szamanów zostawiono bez niczego, na środku pustyni, nawet nie wyjaśniając, co się dzieje. Fakt, że jest Asakurą niczego nie zmienia - Hao też nim jest, a Yoh nie podpisał żadnego kontraktu w stylu żyję=zabijam Hao. Raczej miał pecha urodzić się w dziwnej, niemal patologicznej rodzinie i z tego powodu należy mu się taryfa ulgowa ^^. Z tym bratem to też bym nie przesadzała. Jakby nie patrzeć są obcymi ludźmi, Hao dobry też nie jest. I sam próbował go zabić... W parę godzin po walce jakoś trudno mi uwierzyć, że ma jakieś wyrzuty sumienia czy czymś takim się przejmuje. Raczej całokształt sytuacji jest absurdalny :)

      Usuń
  3. Okej, trochę mi z tym zeszło...^^' Ale już się biorę za czytanie.:)

    Wiedziałam, że Hao nic nie jest.:3 (a przynajmniej na razie...^^') Chyba nie potrafiłabym wyobrazić sobie Twojego bloga bez Hao. :D Z kolei akapit z jego udziałem wprowadził nam kolejne tajemnice. Spotkanie z kim? Kto miałby go oszukać? I jaki ma plan, skoro "porażka" w Gwiezdnym Sanktuarium była tylko jego częścią? Oj tak, wraca Lien, więc wraca też mnóstwo pytajników w komentarzach. :D
    Kurczak no... Chciałaś, żeby ten drugi fragment wyszedł mega smutny, prawda? W takim razie udało Ci się aż za dobrze. Jednak trudno się spodziewać czegoś innego. To, co zrobili, co musieli zrobić... Nie da się oszukiwać, żeby byli po tym tacy sami. Wszyscy potrzebują trochę czasu, żeby ochłonąć. Zwłaszcza Yoh. Mam nadzieję, że już niedługo wyjdzie na jaw, ze Hao jednak żyje. Cóż, może nie będzie to taka całkiem dobra wiadomość^^'''''', ale na pewno odciąży trochę sumienie Yoh. Taaaak, co tam zagrożenie dla całej ludzkości, byleby tylko Yoh czuł się dobrze. xD
    I wierzę, że ich przyjaźń przetrwa.:) Rozumiem, że teraz jest im ciężko na duszy, ale jak już wspominałam, trzeba im teraz trochę czasu. A potem jakoś to będzie. Nantoka naru.:)
    Tak, tak, wielka biba u X-lawsów. Można się było tego spodziewać. Coś mi się zdaje, że w niedalekiej przyszłości czeka ich mało przyjemna niespodzianka. xD Aczkolwiek w jednym muszę się z nimi zgodzić. "Chociaż ten to w ogóle niewiele wie" - rozwaliła mnie prawdziwość tego zdania. xDDDD
    Yyy... Przyznaję, że końcówka mnie troszkę przestraszyła^^' Co to, kurczak, za psychol? o-o W sumie trzeba być trochę niedomagającym na umyśle, żeby zadawać się z X-laws, ale... Serio, boję się tego kolesia. o-o I go nie lubię, bo grozi Yoh.

    Komentowanie z opóźnieniem ma czasem swoje dobre strony. Na przykład teraz nie muszę czekać na następny rozdział, tylko zaraz go sobie przeczytam.:>

    OdpowiedzUsuń
  4. Jest bardzo tajemniczo jeśli chodzi o Hao. Nie jestem nawet pewna, czy ostatni fragment rozdziału jest z nim, coś mi się nie zgadza - garnitur a może segregatory? Chyba spotkanie z X-Laws. Czyżby Luchist?
    Naprawdę podoba mi się Twój styl pisania. Scena na lotnisku była naprawdę fantastyczna!

    OdpowiedzUsuń

Komentarze mile widziane. Za wszystkie bardzo dziękuję!